Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie z niezachwianą pewnością twierdzą, że to, co jest ich rzeczywistością to Prawda pisana dużą literą - jedyna, niepodważalna, ontologiczna. Jak mogą nie rozumieć tego, że większość praktykowanych zachowań jest czysto umowna, arbitralnie narzucona. Przejmują bez chwili zastanowienia cudze poglądy, reguły postępowania, wartości, a jednocześnie nie poddają krytycznej ocenie podrzucanej im papki. Posługują się magicznymi słowami-kluczami "tradycja", "prawo" i dzięki temu nie musza o niczym myśleć.
Dotyczy to zarówno małych, codziennych spraw, jak choćby tego, że trzeba spać w łóżku (śpię na podłodze od dziesięciu lat), że kobiecie nie wolno mówić głośno: nie lubię dzieci i nie chcę ich mieć, (taaa...), że małżeństwo to święte przymierze (przecież wymyślili to ludzie, tak samo jak PIT-y, opłatę parkingową i giełdę papierów), przez większe - uznanie za oczywiste mechanizmów, na których opiera się współczesny świat (spekulowanie rynkiem żywności, lobbowanie, polityka kłamstw, fałszywych uśmiechów podczas gdy w tym samym czasie wzajemnie podsyła się szpiegów), po sprawy wielkie i zasadnicze, jak przyzwolenie na wykorzystywanie innych (zwierząt, ludzi w krajach trzeciego świata), upraszczanie życia za wszelką cenę jako najważniejsza idea przyświecająca ludzkiej cywilizaji, wreszcie zabijania w imię wartości związanych z wyznawaną wiarą.
Często myślę, że mam ogromne szczęście - moje DNA mogło wylądować w całkiem innej szerokości i długości geograficznej, na przykład w Afryce, gdzie codzienne, wielogodzinne wyprawy po wodę naznaczone są piętnem strachu przed kolejnym gwałtem (w wielu krajach afrykańskich niemal każda kobieta doświadczyła przemocy seksualnej), w Korei Północnej gdzie jeśli ktoś spróbuje uciec z kraju, albo dopuści się innego przestępstwa przeciwko reżmiowi, trzy pokolenia jego rodziny zostają uwięzione i poddane karze, albo w którymś z krajów gdzie kobieta jest traktowana jak najgorszy syf i można ją sprzedawać, zszywać jej ciało żeby w noc poślubną mąż mógł nożem je rozciąć i mieć pewność, że jest tym pierwszym lub też obciąć nieposłuszną rękę, która śmiała sięgnąć po lakier do paznokci.
Przeczytałam w najnowszym przekroju fragment najnowszej powieści Olgi Tokarczuk "Moment niedźwiedzia". Ten, kto zna choć trochę jej twórczość wie, że jej historie są nieliczynym w polskiej literaturze pozycjami, które głęboko dotykają problemu różnorodnych typów relacji: międzyludzkich, zależności między człowiekiem a zwierzętami, ludźmi i naturą, wreszcie układu między człowiekiem a stworzonym przez niego systemem ekonomiczny, społecznym itp. Pomijając sticte literacką wartość książek Tokarczuk, coraz bardziej doceniam jej sposób patrzenia na świat, umiejętność krytycznej analizy i przetwarzania informacji. Najnowszy tekst to opowieść o Heterotropii, wymyślonej krainie (czy też świecie równoległym), gdzie zasady konstytuujące rzeczywistość poddają w wątpliwość słuszność tych, na których skonstruuowany jest nasz świat:
"W naszej Heterotropii wszystkiego uczy się jako hipotez. Nieustannie ćwiczy się różne punkty widzenia na to samo, trenuje się zmienianie poglądu (...) Skoro poznanie zmysłowe i intelektualne okazuje się tak niepewne, rośnie znaczenie innych jego rodzajów - wyobraźni i empatii".
"(...) teoria doboru natualnego jest tylko jedną z wielu interpretacji faktów, nie zaś jedyną. Tymczasem (...) stała się ona fundamentem wielu innych teorii, ekonomicznych czy politycznych, lub zwyczajnie służy trzórzliwej legitymizaji przemocy".
"Ta dychotomia (podział na dwie płcie - przyp. ja) to podstawowy język opisywania świata - kobieta i mężczyzna stają się ogniwem w niekończącym się łańcuchu innych dualizmów: dzień-noc, ogień-woda, tak-nie, góra-dół. Ta nieprawdopodobna idea ignoruje wszystko to, co pomiędzy biegunami. Jest ślepa na każde kontinuum".
Cenię książki, które w jakiś sposób burzą mój sposób myślenia, zmuszają mnie do reinterpretacji. Tu między innymi uderzyła mnie uwaga o absurdalności prawa własności, które mówi, że człowiek posiada na własność kawałek ziemi nie tylko na powierzchni, ale też może dowolnie dysponować tym, co ukryte pod ziemią i sięga do samego jądra planety. Tokarczuk stawia pytanie - skoro nie sprzedaje się Himalajów, dlaczego rozdziela się "dary ziemi" takie jak ropa, a tym samym pozwala na manipulowanie, tworzy się sieci energetycznych zależności.
Tokarczuk nie tworzy kolejnej utopii, jest zbyt świadoma, żeby roztaczać idealistyczne wizje i pogrążać się w świecie marzeń, uciekając tym samym od problemów rzeczywistości. Raczej stara się zmusić do myślenia, skłonić do porzucenia bezpiecznej skorupy własnych przekonań i wyruszenia na ponowne poszukiwania. One mogą zaprowadzić każdego dużo dalej i głębiej.
Nie tęsknię za Polską sprzed transformacji. Cieszę się, że moje życie nie musi być wypełnione walką o kartki, wiecznym kombinowaniem jak zdobyć potrzebne rzeczy. Ale z sentymentem wspominam gumę Donald, którą mogłam kupić od wielkiego dzwonu, przebranie na bal, które od początku do końca robili mi rodzice, albo paczki z używanymi z ciuchami z zagranicy. Każda rzeczy była niesamowita i nosiło się ją dbając by mogła służyć jak najdłużej. Jestem z pokolenia pogranicza, które pamięta poprzedni świat i nie umie się zgodzić na ten, który właśnie powstaje. Chyba właśnie stąd bierze się moja wiara w hasło "D.I.Y. or DIE" i weganizm. Denerwuje mnie i w jakiś sposób smuci, że można mieć teraz wszystko, niemal w tej samej chwili kiedy się o tym pomyśli. Bez trudu i wysiłku, bez angażowania wszystkich komórek mózgowych. Często słyszę: jesteś niesamowita, ile rzeczy umiesz zrobić - uszyć, skleić, ulepić, ugotować, napisać, zmontować film, wymyślić coś z niczego (P. umie jeszcze więcej!). Dla mnie to normalna praktyka - jeśli chcesz coś mieć, spróbuj - o ile to możliwe - nauczyć się, jak to zrobić. I tu wraca powszechne pragnienie "ułatwiania sobie życia", która dla mnie w dużym stopniu sprowadza się do bezrefleksyjnego konsumpcjnozmu i uzależniania się od przedmiotów.
Za to wkurwia mnie niemiłosiernie, gdy ludzie oczekują, że mając komórę będę non stop pod telefonem, że trzeba mieć każdą rzecz spersonaliowaną (kolejne słowo klucz), co paradoksalnie nie wiąże się wcale z twórczością własną i niepowtarzalnością, ale wydawaniem kasy na masowo produkowane badziewia.
Oglądałam ostatnio film dokumentalny "Śmietnisko". Vik Muniz poświęcił dwa lata swojego życia by układać obrazy ze śmieci z pracownikami wysypiska Jardim Gramacho w Brazylii i później sprzedać prace na aukcji i przeznaczyć zarobione pieniądze na pomoc pracującym tam ludziom. Dzięki Munizowi współpracujący z nim zbieracze śmieci faktycznie zmienili swój los - nie był to tylko piękny obrazek, chwilowa zachcianka słynnego artysty niemająca przełożenia na rzeczywistość. Fascynuje mnie to, że oddolne, pojedyncze inicjatywy naprawdę mogą wpłynąć na życie innych. Chyba dlatego wciąż mi się chce działać, kombinować, pomagać. Wszystkie wielkie projekty organizowane np. przez państwo (choć wiem, że niekiedy przynosza rezultaty) są dla mnie odwróceniem porządku rzeczy. Czy jeśli przechodzę obok uwiązanego na łańcuchu do rozpadającej się budy psa, który nie ma wody muszę czekać na akcję "Zerwijmy łańcuchy" żeby wiedzieć, że to zło i żeby mu pomóc? Czy naprawdę trzeba pokazywać w mediach foty zmasakrowanych od testów laboratoryjnych zwierząt, żeby człowiek rozumiał, że zadawanie innym cierpienia jest złe? Chyba gdzieś po drodze zagubiliśmy jakiś elementarny składnik tego, co kryje się pod terminem "człowiek"...
Rozmowa z kumplem:
on: Co za beznadziejny rząd, czy wiesz, że Polska będzie musiała zapłacić karę bo nie segreguje śmieci? Co za debile, dopiero jak jest wizja kary to się biorą do roboty!
ja: a Ty sam - skoro wiesz, że należy recyklingować - segregujesz śmieci, że się tak wkurzasz?
on: no nie...
I to jest odpowiedź.
"W naszej Heterotropii wszystkiego uczy się jako hipotez. Nieustannie ćwiczy się różne punkty widzenia na to samo, trenuje się zmienianie poglądu (...) Skoro poznanie zmysłowe i intelektualne okazuje się tak niepewne, rośnie znaczenie innych jego rodzajów - wyobraźni i empatii".
"(...) teoria doboru natualnego jest tylko jedną z wielu interpretacji faktów, nie zaś jedyną. Tymczasem (...) stała się ona fundamentem wielu innych teorii, ekonomicznych czy politycznych, lub zwyczajnie służy trzórzliwej legitymizaji przemocy".
"Ta dychotomia (podział na dwie płcie - przyp. ja) to podstawowy język opisywania świata - kobieta i mężczyzna stają się ogniwem w niekończącym się łańcuchu innych dualizmów: dzień-noc, ogień-woda, tak-nie, góra-dół. Ta nieprawdopodobna idea ignoruje wszystko to, co pomiędzy biegunami. Jest ślepa na każde kontinuum".
Cenię książki, które w jakiś sposób burzą mój sposób myślenia, zmuszają mnie do reinterpretacji. Tu między innymi uderzyła mnie uwaga o absurdalności prawa własności, które mówi, że człowiek posiada na własność kawałek ziemi nie tylko na powierzchni, ale też może dowolnie dysponować tym, co ukryte pod ziemią i sięga do samego jądra planety. Tokarczuk stawia pytanie - skoro nie sprzedaje się Himalajów, dlaczego rozdziela się "dary ziemi" takie jak ropa, a tym samym pozwala na manipulowanie, tworzy się sieci energetycznych zależności.
Tokarczuk nie tworzy kolejnej utopii, jest zbyt świadoma, żeby roztaczać idealistyczne wizje i pogrążać się w świecie marzeń, uciekając tym samym od problemów rzeczywistości. Raczej stara się zmusić do myślenia, skłonić do porzucenia bezpiecznej skorupy własnych przekonań i wyruszenia na ponowne poszukiwania. One mogą zaprowadzić każdego dużo dalej i głębiej.
Nie tęsknię za Polską sprzed transformacji. Cieszę się, że moje życie nie musi być wypełnione walką o kartki, wiecznym kombinowaniem jak zdobyć potrzebne rzeczy. Ale z sentymentem wspominam gumę Donald, którą mogłam kupić od wielkiego dzwonu, przebranie na bal, które od początku do końca robili mi rodzice, albo paczki z używanymi z ciuchami z zagranicy. Każda rzeczy była niesamowita i nosiło się ją dbając by mogła służyć jak najdłużej. Jestem z pokolenia pogranicza, które pamięta poprzedni świat i nie umie się zgodzić na ten, który właśnie powstaje. Chyba właśnie stąd bierze się moja wiara w hasło "D.I.Y. or DIE" i weganizm. Denerwuje mnie i w jakiś sposób smuci, że można mieć teraz wszystko, niemal w tej samej chwili kiedy się o tym pomyśli. Bez trudu i wysiłku, bez angażowania wszystkich komórek mózgowych. Często słyszę: jesteś niesamowita, ile rzeczy umiesz zrobić - uszyć, skleić, ulepić, ugotować, napisać, zmontować film, wymyślić coś z niczego (P. umie jeszcze więcej!). Dla mnie to normalna praktyka - jeśli chcesz coś mieć, spróbuj - o ile to możliwe - nauczyć się, jak to zrobić. I tu wraca powszechne pragnienie "ułatwiania sobie życia", która dla mnie w dużym stopniu sprowadza się do bezrefleksyjnego konsumpcjnozmu i uzależniania się od przedmiotów.
Za to wkurwia mnie niemiłosiernie, gdy ludzie oczekują, że mając komórę będę non stop pod telefonem, że trzeba mieć każdą rzecz spersonaliowaną (kolejne słowo klucz), co paradoksalnie nie wiąże się wcale z twórczością własną i niepowtarzalnością, ale wydawaniem kasy na masowo produkowane badziewia.
Oglądałam ostatnio film dokumentalny "Śmietnisko". Vik Muniz poświęcił dwa lata swojego życia by układać obrazy ze śmieci z pracownikami wysypiska Jardim Gramacho w Brazylii i później sprzedać prace na aukcji i przeznaczyć zarobione pieniądze na pomoc pracującym tam ludziom. Dzięki Munizowi współpracujący z nim zbieracze śmieci faktycznie zmienili swój los - nie był to tylko piękny obrazek, chwilowa zachcianka słynnego artysty niemająca przełożenia na rzeczywistość. Fascynuje mnie to, że oddolne, pojedyncze inicjatywy naprawdę mogą wpłynąć na życie innych. Chyba dlatego wciąż mi się chce działać, kombinować, pomagać. Wszystkie wielkie projekty organizowane np. przez państwo (choć wiem, że niekiedy przynosza rezultaty) są dla mnie odwróceniem porządku rzeczy. Czy jeśli przechodzę obok uwiązanego na łańcuchu do rozpadającej się budy psa, który nie ma wody muszę czekać na akcję "Zerwijmy łańcuchy" żeby wiedzieć, że to zło i żeby mu pomóc? Czy naprawdę trzeba pokazywać w mediach foty zmasakrowanych od testów laboratoryjnych zwierząt, żeby człowiek rozumiał, że zadawanie innym cierpienia jest złe? Chyba gdzieś po drodze zagubiliśmy jakiś elementarny składnik tego, co kryje się pod terminem "człowiek"...
Rozmowa z kumplem:
on: Co za beznadziejny rząd, czy wiesz, że Polska będzie musiała zapłacić karę bo nie segreguje śmieci? Co za debile, dopiero jak jest wizja kary to się biorą do roboty!
ja: a Ty sam - skoro wiesz, że należy recyklingować - segregujesz śmieci, że się tak wkurzasz?
on: no nie...
I to jest odpowiedź.
Człowiek się szybko przyzwyczaja do zaistniałego stanu rzeczy i nie pyta, nie kwestionuje. Po co miałby to robić, skoro tak jest wygodniej? Sama nie wiem czy bardziej mnie to wkurza, czy smuci? Nie powiem, że ja jestem zupełnie wyzwolona od przyjmowania niektórych rzeczy, bo jestem do nich przyzwyczajona, ale najważniejsze, żeby czasem się zatrzymać, zastanowić i od czegoś zacząć zmianę. Takich ludzi na szczęście jest coraz więcej, chociaż są to małe kroczki, to jednak cieszą.
OdpowiedzUsuńP.S. Gdy ja mówię, że nie chcę mieć dzieci najczęściej słyszę "zobaczysz, przejdzie Ci" jakby to była grypa, albo katar :/
Nie wiedzieć czemu, po przeczytaniu "Prowadź swój pług przez kości umarłych" z góry założyłam, że skoro Tokarczuk poruszyła tam pewną bardzo bliską mi sferę egzystencjalnych rozterek, to na pewno w żadnej innej książce jej autorstwa już takich klimatów nie znajdę... Ale teraz będę szukać. Dobrze, że Ciebie przeczytałam.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Tokarczuk, choć przeczytałam tylko jedną jej książkę i wcale nie "prowadź...". Ale lubię ją, jako człowieka, po prostu mam wrażenie, czytając z nią wywiady, że są podobieństwa w naszym postrzeganiu świata, jakiejś wrażliwości. Cieszę się, że ma odwagę mówić o rzeczach, o których wielu znanych ludzi nie mówi, bojąc się narażenia na śmieszność. Ostatnio np. bardzo się radowałam czytając wywiad z nią w Bluszczu, praktycznie w całości poświęcony sprawie zwierząt. I Ekstra.
OdpowiedzUsuńPoza tym, zgadzam się z tym co napisałaś. Choć ja już jako młoda dziewczyna mogłam sobie na wiele pozwolić, nie szanowałam rzeczy, w pewnym momencie byłam chyba nawet na etapie zakupoholizmu. Ale w końcu coś do mnie dotarło, zaczęłam wprowadzać zmiany, m.in pod wpływem książki "uważność na targowisku". nie powiem, bo daleko mi do życia w zgodzie z idea DYI or DIE (choć pewnie moi znajomi mogliby powiedzieć coś innego), ale jednocześnie takie życie bardzo mnie kusi. inspirują mnie historie ludzi którzy zamieszkali w małej chacie, żyją skromnie & prosto, spędzają masę czasu na łonie natury.
Z drugiej strony, byłam dziś w galerii, zrobiłam zakupy, poobserwowałam ludzi i wiem że niektórzy tak właśnie spędzają weekendy. I pomyślałam, że to zupełnie nie moja bajka. Choć jeszcze parę lat temu czułabym się tam pewnie jak w raju. na szczęście, człowiek ma możliwość zmiany siebie, swoich poglądów. szkoda, że nie każdy zdaje sobie z tego sprawę i wykorzystuje tę szansę.
Laktoowo, Tokarczuk właśnie coraz bardziej, mam wrażenie, zanurza się w tej problematyce. Przepełnione niezwykłą empatią książki pisze również Doris Lessing. Choć głównym wątkiem są tu nieco inne zagadnienia, relacje między człowiekiem i zwierzętami są również poruszane i w ciekawy sposób interpretowane. Polecam zwłaszcza "Pamiętnik przetrwania" i dwuczęściowy cykl "Piąte dziecko" i "Podróż Bena".
OdpowiedzUsuńDziewczyny! Ja również walczę, ze swoim lenistwem - także intelektualnym, kupowaniem rzeczy, bez których mogę się obejść (przeklęte Allegro...), męczę się w mieście (choć jestem też od niego w pewnym stopniu wciąż uzależniona) i jak tylko mogę uciekam od krajobrazu bloków i ludzi, którzy nie mówią sobie "dzień dobry" w windzie. Ale chyba dopóki chce mi się zmagać z całym tym syfem (mimo licznych porażek i dość częstych łez z wściekłości) nie jest jeszcze najgorzej?
Właśnie dzięki temu, że masz siłę i chęci się z tym zmagać, to znaczy, że jest dobrze :)
Usuńzdecydowanie...pokolenie pogranicza...dziś propaguje się wygodnictwo. po co się męczyć skoro mamy komórkę, jeden telefon i załatwione. My nie mieliśmy internetu i telefonu od 8 roku życia przy tyłku...czas spędzaliśmy skacząc po drzewach, bawiąc się w piaskownicy i czytając ksiązki (bynajmniej ja;))
OdpowiedzUsuńczłowiek sam znajdował sobie zajęcie, stąd w dużej mierze nasze dzisiejsze umiejętności...i szczerze dziękuję, że urodziłam się wtedy. bo moje życie nie jest internetem, a w zasadzie internet życiem - światem, nie 'dojrzewam' w kulturze proseksualnej i nie uczyłam się mówić dzięki durnym bajkom w TV...dzięki temu jesteśmy mocne! to nasza siła w zdobywaniu świata. To siła dzięki której nawet po szczeblach kariery dochodzimy wysoko (chyba że ktoś delikatnie mówi nam na rozmowie że mamy za duże kwalifikacje na tak wysokie stanowisko - tu wypadało by przytoczyć rysunki mangi i łezki jakie pojawiają się przy ich twarzach w momentach zażenowania - ale tego już nie przeskoczę)... a to że mamy siłę i ciągłą chęć zmagać się z losem i codziennością? to także nasza siła, wyniesiona poniekąd z dziecinstwa, młodzi ludzie dzisiaj poddają sie zdecydowanie za szybko, co sprawia że czasem słyszymy o tragicznych rzeczach... ;) pozdrawiam...