Absolutny hit ostatnich tygodni, czyli wegański tort schwarzwaldzki. Pałaszowany w moje niedawne urodziny, na akcji Ciasto w miasto, wreszcie spotkaniu teamu biegowego mojego P. Każdorazowo zachwycający wszystkich i u wszystkożerców rewidujący poglądy na temat wegańskich wypieków (przyjaciel P., odkąd spróbował, ciągle wspomina o nim przez telefon).
A teraz żeby nie było, że popadam w megalomanię, muszę zaznaczyć, że pierwszą wersję tego ciasta przygotował mój ojciec robiąc mi urodzinową niespodziankę. Sam wykombinował jak zrobić wegański tort, a że niestety wege nie jest, piorunujący efekt uważam za sukces podwójny ;)
Zmodyfikowałam nieco jego wersję, żeby ciasto było mniej zbite i delikatne, no i opracowałam quasi-cukiernicze ozdoby. Ale do rzeczy:
Na tort schwarzwaldzki potrzebujemy:
Na krem:
◆Puszkę mleka kokosowego (porządnie schłodzonego w lodówce, najlepiej choć kilka dni)
◆Słodzidła (cukier puder trzcinowy, syrop z agawy, stewia w proszku)
◆Odrobiny glukozy i skrobi ziemniaczanej albo torebkę fixu do bitej śmietany (który w zasadzie nie zawiera nic innego niż podane składniki)
Na ciasto:
◆2 szklanek mąki
◆3/4 szklanki ciemnego kakao
◆2 i 1/2 łyżeczki sody
◆szczypty soli
◆szklanki mleka
◆szklanki oleju
◆1 i 1/2 szklanki cukru dark muscovado
Do przekładania i dekoracji:
◆ dwóch tabliczek gorzkiej czekolady
◆Słoika wiśniowej konfitury (niskosłodzonej, lub gotujemy kompot z paczki mrożonych wiśni, chodzi o to, by owoce nie były zbyt słodkie)
◆3/4 kubka mocnej kawy (najlepiej zaparzonej mielonej)
Ciasto:
Pierwsze cztery produkty mieszamy w jednej misce, pozostałe trzy w drugiej. Łączymy i mieszamy łyżką żeby składniki się połączyły. Nie wkładamy w to zbyt wiele energii, ja zostawiłam trochę grudek dzięki czemu w cieście były chrupiące kawałki lekko skarmelizowanego cukru (dark muscovado jest bardzo lepki). Przekładamy do foremki, która umożliwi nam przekrojenie ciasta na trzy części w poziomie. Pieczemy do momentu, aż drewniany patyczek włożony w ciasto będzie suchy.
Krem:
Zbieramy gęstą część mleka kokosowego, miksujemy na wysokich obrotach dosładzając do smaku (nie za dużo, ciasto jest dość słodkie), dodajemy usztywniacz (czyli skrobię lub fix) i jeszcze chwilę miksujemy. Jeśli ciasto będzie zjedzone w niedługim czasie po przygotowaniu myślę, że spokojnie można ominąć ten dodatek do śmietany. Jednak jeśli ma stać, lub będzie podróżować, warto go dodać żeby uniknąć rozpływania się kremu.
Wierzch:
W kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę, na rozłożonym papierze do pieczenia (albo innej nieprzywierającej powierzchni) rozmazujemy ją w prostokątne płaty i pozostawiamy do zastygnięcia. Kiedy czekolada stwardnieje, ale będzie wciąż plastyczna, delikatnie odrywamy kawałki czekolady i zwijamy je w przeróżne kształty. Ozdoby wkładamy do lodówki, żeby całkowicie stężały.
Ostudzone ciasto kroimy wzdłuż na trzy części, kompletnie nie potrafię kroić tortu nitką, więc żeby płaty były równe, posłużyłam się odwróconym talerzem: ciasto wylądowało na stole, a ja opierając nóż o talerz przesuwałam nim po blacie. Odkrojony kawałek odłożyłam na bok i powtórzyłam operację z pozostałą częścią ciasta.
Nasączamy spód tortu kawą, smarujemy konfiturami, kładziemy trochę bitej śmietany i przykrywamy środkowym płatem ciasta. Na to znów kawa, konfitury, krem i kładziemy wierzch. Pozostałą część czekolady rozsmarowujemy na torcie i wkładamy go na chwilę do lodówki, żeby czekolada nieco stężała. Kiedy będzie jeszcze miękka, układamy na niej ozdoby i ponownie zamykamy w lodówce.
Połączenie bardzo ciemnego, czekoladowego ciasta z goryczą kawy, kwaskowatym posmakiem wiśni i delikatnym kremem o kokosowej nucie jest nieziemskie!
_____________________
Walentynki, jak i każde święta, gdzie na trzy cztery trzeba coś robić bo kalendarz tak każe, zawsze wzbudzały we mnie niechęć. Jednak są i dobre strony takich dni. Na przykład mimo tego, że oficjalnie dawno przestałam być dzieckiem, zawsze z moimi rodzicami robimy sobie drobne prezenty 6 grudnia, w Dzień Dziecka też mogę liczyć na dobrą kawę albo fajne skarpety :)
Podobnie jest w Walentynki, dlatego przygotowałam herbatę ze szczyptą miłości :) Niekoniecznie przeznaczoną tylko na 14-go lutego, niekoniecznie dla tych, którzy są "sparowani". No bo czy nie można ofiarować takiego pudełka przyjacielowi, siostrze czy rodzicom właśnie?
Pomysł na herbatę z notatkami na zawieszkach chodził za mną od dawna, ale oczywiście net mnie wyprzedził i wpisując w wujka gugla hasło "DIY tea" wyskoczyło mi mnóstwo inspiracji. Dlatego mogę sobie przypisać tylko wykonanie poniższego pudełka :)
Idea jest prosta - zamiast oryginalnych zawieszek przypięłam do torebek karteczki z różnymi napisami, obrazkami, hasłami. Tak, żeby każda była niespodzianką :