środa, 30 stycznia 2013

Co możesz zrobić odmawiając sobie jednej kawy na mieście, czyli o dramacie Fundacji Centaurus

Niewielkie kwoty wydawane na mieście na butelkę wody, batonik, kawę w sieciówce - drobne przyjemności, których zwykle nie podlicza się w comiesięcznych finansach - mogą stać się czymś znacznie więcej niż kilkoma złotymi umykającymi z portfela nie wiadomo kiedy. 

Co jakiś czas można spokojnie odmówić sobie kawy, wodę wziąć w butelce z domu, zamiast kupować kanapkę na mieście, zrobić rano i zabrać ze sobą. Te drobne kwoty mogą bowiem stanowić realną pomoc dla tych, którzy zastanawiają się nie nad tym, czy wybrać espresso lub latte, ale z czego zrezygnować, żeby wystarczyło na najpilniejsze potrzeby. W takiej sytuacji jest właśnie Fundacja Centaurus, miejsce gdzie znajdują schronienie porzucone psy, skrzywdzone koty, ocalone z drogi do rzeźni konie.

Pewnie część z Was słyszała, że ledwo co doprowadzony do porządku budynek na wykupionej przez Fundację działce niedawno spłonął (zwarcie starej instalacji)... 



Mnóstwo pracy, miłości i nadziei, że będzie lepiej zostało pogrzebane pod pogorzeliskiem, jednak jest wiele sposobów (niekoniecznie wymagających zasobnego portfela) by pomóc Fundacji i przywrócić zwierzętom i ich opiekunom wiarę, że nadal można i warto działać, i że nie zostali sami:

1. Przekazanie 1% podatku:

szczegóły tu

2. Rozsyłanie informacji na facebooku, umieszczanie na blogach, przesyłanie mailem (im więcej osób się włączy, tym lepiej!):


3.Oddanie nietrafionych prezentów na aukcje Allegro:


4. Wpłaty na konto Fundacji (każda złotówka się liczy!):


Fundacja Centaurus
ul. Borelowskiego 53/2
51-678 Wrocław
Konto zbiórkowe
PKO BP 56 1020 5226 0000 6002 0382 1840

Konto statutowe
PKO BP 15 1020 5226 0000 6002 0220 0350


5. Wysyłanie sms'ów:

Fundacji Centaurus można pomóc wysyłając SMS o treści KONIE na jeden z poniższych numerów:
numer 74567 koszt 4,92 zl brutto
numer 76567 koszt 7,38 zl brutto
numer 79567 koszt 11,07 zl brutto
numer 91983 koszt 23,37 zl brutto
numer 92585 koszt 30,75 zl brutto

No, to moi Drodzy, bierzmy się do roboty! :)

wtorek, 29 stycznia 2013

Zimowy substytut słońca, czyli deser z pomarańczy

Jest cieplej! Co prawda słońce za oknem wygląda jakby dawno nie jadło witamin - blade, płowe i zupełnie nie grzeje, ale od czego jest net? Wpisałam w wujka gugla hasło "słońce", wybrałam opcję: grafika i... sprawdźcie sami - fototerapia jak się patrzy! :)

Od razu obrazki skojarzyły mi się z pomarańczą, a że porządkując segregator z przepisami trafiłam ostatnio na nieprzejrzany dotąd numer dodatku kulinarnego do GW, w nim zaś na bardzo prosty przepis na kandyzowane owoce w czekoladzie, postanowiłam osłodzić sobie trochę ponury dzień. Tu została użyta pomarańcza, ale równie dobrze sprawdzą się inne, nierozpadające się podczas gotowania, owoce. Ze względu na cukrowy syrop pewnością nie jest to mega zdrowy deser, ale raz na jakiś czas kandyzowany owoc do kawy czy herbaty jakoś tam mogę sobie zracjonalizować ;)

Potrzebne będą:
Pomarańcze
Gorzka czekolada
woda i cukier trzcinowy w proporcji:
200ml wody na 200g cukru

Wodę zagotować z cukrem, do syropu włożyć pokrojoną w dość grube plasterki pomarańczę, gotować około pół godziny. Plastry ułożyć na nieprzywierającej powierzchni i wystudzić. W tym czasie rozpuścić czekoladę w kąpieli wodnej, zanurzyć owoce w czekoladzie i odłożyć na pergamin. Nie jeść do czasu aż czekolada zastygnie ;)





A tak wyglądają plastry pomarańczy w czekoladzie w wersji upominkowej (nie ma lepszej metody przekonywania do weganizmu, niż częstowanie kumpli wege frykasami!). Fajnie dostać taką porcję do zimowej herbaty :)





sobota, 26 stycznia 2013

Roma non uno die aedificata est, czyli technika małych kroków a prawa zwierząt

Często wydaje się, że praca nad poprawą losu zwierzaków jest syzyfowym i w jakimś sensie jałowym zajęciem, bo przecież świata się nie zbawi. Pogardliwe uwagi o moim rzekomym idealizmie, utopijnym  charakterze poglądów, bezsensowności działań wpisuję w ramy doświadczenia jakim jest bycie wege i nie przykładam do nich zbyt dużej wagi. Pewnie, że lekceważące i prześmiewcze pytania nie są czymś przyjemnym, ale nauczyłam się nie reagować na idiotyczne zaczepki osób, które nie chcą się ode mnie niczego dowiedzieć, tylko za wszelką cenę próbują znaleźć jakąś niekonsekwencję czy niespójność by udowodnić, że mój wybór to bzdura.

To, co w jednym kraju wydaje się odległym, nierealnym i naiwnym projektem, w innych miejscach na mapie Europy jest już rzeczywistością określoną stosownym prawodawstwem: od grudnia zeszłego roku we Włoszech KAŻDY ma obowiązek udzielić pomocy zwierzakowi rannemu w ruchu drogowym. Nie tylko kierowca, który potrącił, ale KAŻDY (prowadzący pojazd są objęci takim obowiązkiem od dwóch lat). I nie jest to tylko postulat, ale prawo, za złamanie którego grozi kara do niemal 1600 Euro. Wioząc ranne zwierzę można też nie stosować się do przepisów ruchu drogowego (nie grozi za to mandat) co dla mnie w szerszej perspektywie wskazuje na zaczątek bardzo ważnej zmiany w myśleniu o zwierzętach - równaniu ich cierpienia z bólem człowieka.

źródło

Tak, wiem, oprócz tego dzieją się w tym rejonie rzeczy straszne - w poprzednim poście pisałam o koszmarze w zoo, poza tym bezdomność zwierząt na południu Europy to naprawdę duży problem - ale jednak takie przepisy to jakiś krok ku temu, by stworzyć sytuację, w której debata o tym, żeby np. nie wolno było trzymać psów na łańcuchu nie będzie się sprowadzała do lekceważenia głosów w obronie zwierząt, albo komentarzy, że: "przecież psy łańcuchowe (sic!) są do tego przyzwyczajone i tak było zawsze" (wypowiedź jednego z posłów PSL).

W zeszłym roku przedstawiałam historię psa, którego na moich oczach jakiś kierowca z premedytację przejechał (droga była na tyle oświetlona, że było widać jak zwierzak próbuje podnieść się z jezdni, bo ktoś już go wcześniej potrącił). Ten człowiek (?) nie próbował go ominąć, hamować (o zatrzymaniu się nie mówię). Po prostu po nim przejechał. I już.



wtorek, 22 stycznia 2013

Śmierć głodowa w ZOO?

Choć jest pierwsza w nocy, nie mogłam powstrzymać się przed napisaniem o tym, co przed chwilą usłyszałam w radio.

W wiadomościach w Trójce podano informację, że zoo w Neapolu ogłosiło jakiś czas temu upadłość i nie ma nikogo, kto chciałby przejąć ten ośrodek. W związku z tym nie ma pieniędzy na karmę dla zwierząt, pracownicy schroniska przeliczyli ile zapasów zostało w magazynach i okazało się, że jedzenia wystarczy na dwa dni. Dlatego też pracownicy stwierdzili, że "na śmierć głodową skazane są ich zdaniem: słoń, kilka tygrysów i liczne ptactwo".

W przywołanym artykule, który nota bene jest zatytułowany "Pracownicy zoo na bruku, zwierzęta umrą z głodu?", no bo przecież i w tej sytuacji najistotniejsze jest to, co dotyczy ludzi, prawda? krzywda zwierząt przedstawiona jest jak suchy fakt, jeszcze jeden news ze świata oddalonego o tysiące kilometrów, prawie nierealnego ze swoimi nie dotyczącymi tej szerokości geograficznej problemami.

Nie wiem, co się dzieje z tym światem, jaki model współistnienia wyobrażają sobie ci, którzy nie czują odpowiedzialności na przykład za los tych bezbronnych zwierząt, które nie dość, że już zostały skrzywdzone - sprowadzone do ogrodu na długie lata jako lokalna atrakcja - to jeszcze mogą umierać w cierpieniu pośrodku kraju, którego tereny stanowiły kolebkę europejskich wartości, sztuki, prawa...

Nie wiem, jak wyobrażają sobie ludzkie relacje w świecie, gdzie o wszystkim decydować mają takie pojęcia jak rentowność, opłacalność, progres, zysk, gdzie istnieje przyzwolenie na bezwzględność, zadawanie bólu, bycie okrutnym wobec słabszych.

What goes around comes back around

niedziela, 20 stycznia 2013

Zimowe curry i weekend pod śniegiem


Bazą dla poniższego curry była receptura zamieszczona w jednym z numerów Wysokich Obcasów. Przepis od razu wpadł mi w oko bo bardzo lubię dania, w których widać użyte składniki (tu są spore kawałki), a warzywa mają być ugotowane al dente. Dlatego pilnowałam czasu podanego w oryginalnym przepisie, zmodyfikowałam za to ilość składników (zwłaszcza przypraw, bo preferuję zdecydowane smaki), w miejsce limonki pojawiła się cytryna.

Curry jest łagodnie kokosowe, a przy tym przyjemnie ostre i rozgrzewające - w sam raz po ponad dwugodzinnym odśnieżaniu podwórka (było tyle śniegu, że nasze mniejsze psy miały go po szyję):



Warzywa w sosie curry:

2 marchewki
6 średnich ziemniaków
1 kalafior (użyłam mrożonego)
pół puszki pomidorów
pół puszki mleka kokosowego (polecam Kier - niedrogie i pyszne)
puszka ciecierzycy (odsączonej)
2 duże garście świeżego szpinaku
1 cebula
4 ząbki czosnku
2 łyżki soku z cytryny plus łyżka otartej skórki
1 łyżka przecieru pomidorowego
1/2 litra wywaru z warzyw (lub bulionu warzywnego wege instant)
2 laski cynamonu
kawałek drobno startego imbiru
pół łyżeczki czarnego pieprzu, sól
gotowa mieszanka przypraw curry, lub:
kolendra
kminek
kurkuma
pieprz cayenne
Oliwa z oliwek

Na kilku łyżkach oliwy podsmażyć posiekaną cebulę, dorzucić przyprawy (kolendrę, kminek, kurkumę, pieprz cayenne, imbir), po chwili dodać przecier pomidorowy i mieszać minutę. Następnie należy dolać wywar z warzyw, mleko kokosowe, cynamon, sól i pieprz. Całość gotować 10 minut na małym ogniu. Po tym czasie wrzucamy pokrojone w grubą kostkę (ziemniaki, pomidory), plastry (marchewkę), różyczki (kalafior) warzywa i gotujemy około 30 min (wszystko powinno pozostać lekko twarde), następnie wsypujemy ciecierzycę, dorzucamy szpinak, sok z cytryny i otartą skórkę, gotujemy kolejne 2-3 minuty. I gotowe! 



Pomimo że jest zimno, ciemno robi się tak szybko, że trudno zauważyć, kiedy minął kolejny dzień, zima jest w pewien sposób przyjemnie intymną porą roku. Długie wieczory z rozgrzewającą herbatą, książką, cisza, jaką daje wszechobecny śnieg (przynajmniej poza wielkim miastem, tu niestety chyba nic nie pomoże) sprawiają, że długotrwały brak słońca (czy tylko mi się wydaje, że tej zimy jest strasznie mało słonecznych dni?) staje się trochę bardziej znośny...








Żal mi tylko strasznie mieszkających na dworze zwierzaków, od wtulających łepek w pióra ptaków, które widzę rano przy karmniku, po psiaki w kiepskich budach... :(
Dziś - po kilku godzinach spędzonych na mrozie - chyba jeszcze bardziej... Mogłoby być już trochę cieplej...




sobota, 19 stycznia 2013

Czekolada w sreberku

Pamiętacie Pana Kleksa? Nie wiem, czy wypada się do tego przyznawać trzydziestoletniej babie, ale jedną z moich ulubionych opowieści z tego cyklu była historia królowej Aby, która pokochała Oktawiana de Mandolino - władającego królestwem czekolady księcia. Nie mogąc za niego wyjść z rozpaczy rzuciła się w fale oceanu i tam uratowały ją morskie potwory.

Wizja zamążpójścia za właściciela fabryki czekolady była moją wersją historyjki o księciu na białym koniu, do dziś pamiętam scenę z filmu, gdzie Aba zjada czekoladę odgryzając kawałki z całej tabliczki :)

Choć moje priorytety przy wyborze partnera nieco się zmieniły, miłość z czekolady pozostała. Przy czym nie chodzi tylko o jej smak. Kto mieszka niedaleko fabryki czekolady Wedla Warszawie (dziś to już, zdaje się, zupełnie inna firma...), albo kiedykolwiek przejeżdżał tamtędy tramwajem wie, jakie zapachy roztaczał ten, niezbyt urodziwy, budynek.

Doskonale pamiętam, jak samo opakowanie było równie ważne, co skryta w nim zawartość, jak zbierało się rysunki z czekolad Wedla (kto kojarzy serię Hobby ze starymi samochodami, statkami i samolotami?), przypinało na makatce także rarytasy w postaci zagranicznych opakowań, jeśli ktoś z rodziny akurat wrócił z saksów.



Więcej opakowań do obejrzenia tu


Oraz tu


W dzisiejszych czekoladach najbardziej brakuje mi... sreberka, dlatego mam straszną frajdę, jak uda mi się kupić taką, gdzie pod papierowym opakowaniem szeleści błyszcząca druga warstwa (kto z Was zdejmuje to sreberko tak, żeby się nie porwało?). Te plastikowe paskudztwa nie dość, że są brzydkie (kolory nasycone jak z opakowań zabawek dla dzieci), to jeszcze mega niepraktyczne, bo nie da się w nie zawinąć niezjedzonej części tabliczki. Wiem, brzmi to wszystko strasznie sentymentalnie, ale z drugiej strony nie da się ukryć, że pewne zwykłe i codzienne rzeczy miały w sobie kiedyś nieco więcej uroku.*

Właśnie pałaszuję gorzką tabliczkę (w sreberku), którą to dostałam od mojego P. Kupiona w sklepiku przy muzeum Chopina na Tamce ma bardzo fajną oldschoolową grafikę, czcionkę i "nadruk" na samej czekoladzie:







Ostatnio spróbowałam też serii Terravity COCOACARA (kupiłam w markecie, za 3.99) i jestem zachwycona czekoladą 77% kakao z kawą i kardamonem (co za zapach!). No i ma sreberko! :)



Przy okazji polecam stronę internetową tej firmy, coś pomiędzy bajką, grą i podróżą po fabryce czekolady, niedorosłym dorosłym będzie się podobała :)



A na koniec historia królowej Aby, od ósmej minuty:



Ps. Dziś zamierzam zrobić zimowo-czekoladowy deser, relacja wkrótce!

*Czytam obecnie sporo o lobbingu, filozofii i modelach kształtowania rynku, kapitalizmie itp. i bardzo mnie smuci, jakie kategorie i wartości stoją na szczycie hierarchii w tych dziedzinach.


środa, 16 stycznia 2013

Kilka pomysłów na zimowe śniadanie...

...z obowiązkową - w moim przypadku - kawą, której (mimo tego, że pewnie nie jest najzdrowsza) bardzo trudno by mi było się pozbyć z menu. Jest codziennym rytuałem przez zabieganym dniem, no i świetnie komponuje się z czymś słodkim :)

Bardzo lubię słodkie śniadania, w ciągu dnia najchętniej zjadam świeże warzywa, owoce i tofu, ale początek dnia najbardziej odpowiada mi w takiej właśnie wersji. Poniżej kilka śniadaniowych propozycji z ostatnich tygodni. Część z nich to typowe 5-cio minutówki, które można zrobić nawet jak się wstało pół godziny po ostatnim budziku (czy ktoś oprócz mnie ustawia sobie w zimie pięć pobudek?), inne to raczej wersje na sobotni poranek, kiedy nie trzeba się szybko zbierać z domu i można rozkoszować się niespiesznym przedpołudniem - ciągnącym się przynajmniej do 13.00 ;)


Dobra wiadomość? Na śniadanie powinno się jeść sporo, to ważny posiłek i nie należy go omijać. Jeśli organizm z samego rana dostanie sygnał, że nie ma co przerabiać na energię, szybko przestawi się na oszczędny tryb (cwana bestia) i w dłuższej perspektywie bardzo łatwo spowolnić sobie metabolizm (to tak na marginesie dla tych, którzy sądzą, że jak nie będą jeść rano posiłku, schudną). 

Oto kilka opcji wegańskich śniadań - zarówno w wersji słodkiej, jak i wytrawnej. Jeśli komukolwiek zabraknie pomysłu czym zastąpić typową kanapkę, zapraszam do wypróbowania poniższych propozycji:

Tost z razowego chleba z ziarnami z łyżką masła orzechowego i surowym "dżemem" z rozmrożonej mieszanki kompotowej (torebka z owocami wyjęta na noc z zamrażalnika):




Podpieczony banan z masłem orzechowym i czekoladowymi kropelkami:




Hummus posypany kiełkami, jedzony przy pomocy "pałeczek" z czerwonej papryki i ogórka:


Tofucznica z czerwoną cebulą, pomidorkami cherry, dymką, sałatą. Do tego czekolada na gorąco i mandarynki:


Naleśniki z pastą z zielonej soczewicy (pasta to pozostałości z obiadu z dnia poprzedniego, usmażenie trzech naleśników na śniadanie to jakieś 15 minut roboty):