niedziela, 26 lutego 2012

Jaki kolor ma jabłko?



Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie z niezachwianą pewnością twierdzą, że to, co jest ich rzeczywistością to Prawda pisana dużą literą - jedyna, niepodważalna, ontologiczna. Jak mogą nie rozumieć tego, że większość praktykowanych zachowań jest czysto umowna, arbitralnie narzucona. Przejmują bez chwili zastanowienia cudze poglądy, reguły postępowania, wartości, a jednocześnie nie poddają krytycznej ocenie podrzucanej im papki. Posługują się magicznymi słowami-kluczami "tradycja", "prawo" i dzięki temu nie musza o niczym myśleć.

Dotyczy to zarówno małych, codziennych spraw, jak choćby tego, że trzeba spać w łóżku (śpię na podłodze od dziesięciu lat), że kobiecie nie wolno mówić głośno: nie lubię dzieci i nie chcę ich mieć, (taaa...), że małżeństwo to święte przymierze (przecież wymyślili to ludzie, tak samo jak PIT-y, opłatę parkingową i giełdę papierów), przez większe - uznanie za oczywiste mechanizmów, na których opiera się współczesny świat (spekulowanie rynkiem żywności, lobbowanie, polityka kłamstw, fałszywych uśmiechów podczas gdy w tym samym czasie wzajemnie podsyła się szpiegów), po sprawy wielkie i zasadnicze, jak przyzwolenie na wykorzystywanie innych (zwierząt, ludzi w krajach trzeciego świata), upraszczanie życia za wszelką cenę jako najważniejsza idea przyświecająca ludzkiej cywilizaji, wreszcie zabijania w imię wartości związanych z wyznawaną wiarą.

Często myślę, że mam ogromne szczęście - moje DNA mogło wylądować w całkiem innej szerokości i długości geograficznej, na przykład w Afryce, gdzie codzienne, wielogodzinne wyprawy po wodę naznaczone są piętnem strachu przed kolejnym gwałtem (w wielu krajach afrykańskich niemal każda kobieta doświadczyła przemocy seksualnej), w Korei Północnej gdzie jeśli ktoś spróbuje uciec z kraju, albo dopuści się innego przestępstwa przeciwko reżmiowi, trzy pokolenia jego rodziny zostają uwięzione i poddane karze, albo w którymś z krajów gdzie kobieta jest traktowana jak najgorszy syf i można ją sprzedawać, zszywać jej ciało żeby w noc poślubną mąż mógł nożem je rozciąć i mieć pewność, że jest tym pierwszym lub też obciąć nieposłuszną rękę, która śmiała sięgnąć po lakier do paznokci.


Przeczytałam w najnowszym przekroju fragment najnowszej powieści Olgi Tokarczuk "Moment niedźwiedzia". Ten, kto zna choć trochę jej twórczość wie, że jej historie są nieliczynym w polskiej literaturze pozycjami, które głęboko dotykają problemu różnorodnych typów relacji: międzyludzkich, zależności między człowiekiem a zwierzętami, ludźmi i naturą, wreszcie układu między człowiekiem a stworzonym przez niego systemem ekonomiczny, społecznym itp. Pomijając sticte literacką wartość książek Tokarczuk, coraz bardziej doceniam jej sposób patrzenia na świat, umiejętność krytycznej analizy i przetwarzania informacji. Najnowszy tekst to opowieść o Heterotropii, wymyślonej krainie (czy też świecie równoległym), gdzie zasady konstytuujące rzeczywistość poddają w wątpliwość słuszność tych, na których skonstruuowany jest nasz świat:

"W naszej Heterotropii wszystkiego uczy się jako hipotez. Nieustannie ćwiczy się różne punkty widzenia na to samo, trenuje się zmienianie poglądu (...) Skoro poznanie zmysłowe i intelektualne okazuje się tak niepewne, rośnie znaczenie innych jego rodzajów - wyobraźni i empatii".


"(...) teoria doboru natualnego jest tylko jedną z wielu interpretacji faktów, nie zaś jedyną. Tymczasem (...) stała się ona fundamentem wielu innych teorii, ekonomicznych czy politycznych, lub zwyczajnie służy trzórzliwej legitymizaji przemocy".


"Ta dychotomia (podział na dwie płcie - przyp. ja) to podstawowy język opisywania świata - kobieta i mężczyzna stają się ogniwem w niekończącym się łańcuchu innych dualizmów: dzień-noc, ogień-woda, tak-nie, góra-dół. Ta nieprawdopodobna idea ignoruje wszystko to, co pomiędzy biegunami. Jest ślepa na każde kontinuum".


Cenię książki, które w jakiś sposób burzą mój sposób myślenia, zmuszają mnie do reinterpretacji. Tu między innymi uderzyła mnie uwaga o absurdalności prawa własności, które mówi, że człowiek posiada na własność kawałek ziemi nie tylko na powierzchni, ale też może dowolnie dysponować tym, co ukryte pod ziemią i sięga do samego jądra planety. Tokarczuk stawia pytanie - skoro nie sprzedaje się Himalajów, dlaczego rozdziela się "dary ziemi" takie jak ropa, a tym samym pozwala na manipulowanie, tworzy się sieci energetycznych zależności.
Tokarczuk nie tworzy kolejnej utopii, jest zbyt świadoma, żeby roztaczać idealistyczne wizje i pogrążać się w świecie marzeń, uciekając tym samym od problemów rzeczywistości. Raczej stara się zmusić do myślenia, skłonić do porzucenia bezpiecznej skorupy własnych przekonań i wyruszenia na ponowne poszukiwania. One mogą zaprowadzić każdego dużo dalej i głębiej.


Nie tęsknię za Polską sprzed transformacji. Cieszę się, że moje życie nie musi być wypełnione walką o kartki, wiecznym kombinowaniem jak zdobyć potrzebne rzeczy. Ale z sentymentem wspominam gumę Donald, którą mogłam kupić od wielkiego dzwonu, przebranie na bal, które od początku do końca robili mi rodzice, albo paczki z używanymi z ciuchami z zagranicy. Każda rzeczy była niesamowita i nosiło się ją dbając by mogła służyć jak najdłużej. Jestem z pokolenia pogranicza, które pamięta poprzedni świat i nie umie się zgodzić na ten, który właśnie powstaje. Chyba właśnie stąd bierze się moja wiara w hasło "D.I.Y. or DIE" i weganizm. Denerwuje mnie i w jakiś sposób smuci, że można mieć teraz wszystko, niemal w tej samej chwili kiedy się o tym pomyśli. Bez trudu i wysiłku, bez angażowania wszystkich komórek mózgowych. Często słyszę: jesteś niesamowita, ile rzeczy umiesz zrobić - uszyć, skleić, ulepić, ugotować, napisać, zmontować film, wymyślić coś z niczego (P. umie jeszcze więcej!). Dla mnie to normalna praktyka - jeśli chcesz coś mieć, spróbuj - o ile to możliwe - nauczyć się, jak to zrobić. I tu wraca powszechne pragnienie "ułatwiania sobie życia", która dla mnie w dużym stopniu sprowadza się do bezrefleksyjnego konsumpcjnozmu i uzależniania się od przedmiotów.

Za to wkurwia mnie niemiłosiernie, gdy ludzie oczekują, że mając komórę będę non stop pod telefonem, że trzeba mieć każdą rzecz spersonaliowaną (kolejne słowo klucz), co paradoksalnie nie wiąże się wcale z twórczością własną i niepowtarzalnością, ale wydawaniem kasy na masowo produkowane badziewia.

Oglądałam ostatnio film dokumentalny "Śmietnisko". Vik Muniz poświęcił dwa lata swojego życia by układać obrazy ze śmieci z pracownikami wysypiska Jardim Gramacho w Brazylii i później sprzedać prace na aukcji i przeznaczyć zarobione pieniądze na pomoc pracującym tam ludziom. Dzięki Munizowi współpracujący z nim zbieracze śmieci faktycznie zmienili swój los - nie był to tylko piękny obrazek, chwilowa zachcianka słynnego artysty niemająca przełożenia na rzeczywistość. Fascynuje mnie to, że oddolne, pojedyncze inicjatywy naprawdę mogą wpłynąć na życie innych. Chyba dlatego wciąż mi się chce działać, kombinować, pomagać. Wszystkie wielkie projekty organizowane np. przez państwo (choć wiem, że niekiedy przynosza rezultaty) są dla mnie odwróceniem porządku rzeczy. Czy jeśli przechodzę obok uwiązanego na łańcuchu do rozpadającej się budy psa, który nie ma wody muszę czekać na akcję "Zerwijmy łańcuchy" żeby wiedzieć, że to zło i żeby mu pomóc? Czy naprawdę trzeba pokazywać w mediach foty zmasakrowanych od testów laboratoryjnych zwierząt, żeby człowiek rozumiał, że zadawanie innym cierpienia jest złe? Chyba gdzieś po drodze zagubiliśmy jakiś elementarny składnik tego, co kryje się pod terminem "człowiek"...

Rozmowa z kumplem:

on: Co za beznadziejny rząd, czy wiesz, że Polska będzie musiała zapłacić karę bo nie segreguje śmieci? Co za debile, dopiero jak jest wizja kary to się biorą do roboty!
ja: a Ty sam - skoro wiesz, że należy recyklingować - segregujesz śmieci, że się tak wkurzasz?
on: no nie...

I to jest odpowiedź.

piątek, 17 lutego 2012

Ślimaki ratunkowe


Lubię wymyślać proste połączenia, które da się ogarnąć w pięć minut kiedy ktoś wpada niezapowiedziany, albo po prostu czuję, że albo NATYCHMIAST wciągnę coś słodkiego, albo...

Ekspresowe ślimaki ratunkowe

puszka masy makowej (Bakalland ma w ofercie taką bez serwatki i miodu)
paczka ciasta francuskiego

Na płacie ciasta rozsmarować mak, zwinąć w rulon, pokroić na plastry grubości centymetra i do pieca na około 15 minut.
W międzyczasie przygotować kawę, książkę, odpalić płytę i... już można wyjmować ślimaki z pieca :)


sobota, 11 lutego 2012

Czego oczy nie widzą...


Dziś znalazłam dowód na to, że bezcelowe, zabierające czas i ogłupiające grzebanie po necie, kiedy niczego konkretnego się tak naprawdę nie szuka, może być pożyteczne. Trafiłam bowiem na blog, gdzie znaleźć można mnóstwo świetnych rysunków i zdjęć związanych z weganizmem. A na dokładkę... autor bez problemu udostępnia zainteresowanym osobom stworzone przez siebie prace by promować weganizm, wspomagać wszelkie akcje prozwierzęce!!! Z doświadczenia wiem, że na nie-wege-ludzi dużo bardziej działa pokazanie martwego, cierpiącego zwierzęcia, niż opowieść o tym, że takie rzeczy się dzieją więc myślę, że to wspaniała inicjatywa. Na temat autora prac, czyli Xaviera Bayle'a można przeczytać tu.

piątek, 10 lutego 2012

Słodkie lub wytrawne



...czyli nasze dzisiejsze śniadanie:
 wersja P., dla lubiących słodkie poranki: ekspresowa owsianka bez gotowania z wiśniami
 moja wersja, dla wybierających wytrawne smaki: sałatka ze świeżego szpinaku
A do tego dobra płyta - wspólna :)


Na słodki łagodny początek dnia
Owsianka na zimno:
- garść płatków owsianych
- 3/4 szklanki sojowego mleka waniliowego
- garść otrębów (u nas miks - pszennych, żytnich i zarodków)
- garść granoli
- łyżka wiśniowych konfitur


Wszystkie składniki blendujemy na gładką i gęstą masę, przelewamy do miseczki, na wierzch kładziemy łyżkę konfitur. 


Na konkretny i ostry start o poranku
Wytrawna sałatka ze szpinaku
- garść świeżego szpinaku
- 6 łyżek kiełków (u mnie miks)
- 4 pomidory koktajlowe
- garść zielonych oliwek
- szczypta suszonych płatków chilli 
- ocet balsamiczny
- oliwa z oliwek


Umyty szpinak rwiemy na mniejsze kawałki, posypujemy kiełkami, oliwkami i dodajemy pokrojone pomidory. Skrapiamy oliwą i octem balsamicznym, posypujemy płatkami chilli.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Poniedziałkowy kac i ciasto drożdżowe



W poniedziałki zwykle robię małe podsumowanie. Nie, w zasadzie powinnam zacząć od piątku. Pod koniec tygodnia powstaje w mojej głowie lista rzeczy, którą zrobię w weekend. Wkraczam w kolejną sobotę pełna nadziei, optymizmu, zapału i silnej woli. I teraz powinno być o poniedziałku. Otóż w poniedziałki robię małe podsumowanie. Co udało mi się zrobić. No i ostatnio (dodam, że ostatnio może pomieścić w sobie np. pół roku) nie udaje się niemal nic. W sobotę budzik nastawiony na 9:00. Dzwoni. Psy patrzą na mnie jak na nienormalną i przytulają się mocnej. No to wyłączam. I tak poranek przeciąga się do jakiejś dwunastej... Trzy kawy, nowy odcinek ulubionego serialu kryminalnego, albo dokument na Iplexie. Dodam, że przebarłożone z P. i sforą w niepościelonym cały dzień łóżku (dokładniej - w naszym barłogu na podłodze, nie śpimy z P. na łóżku) No dobra, nie szkodzi, jest jeszcze druga część dnia no i niedziela. Full czasu! A jednak... Przegląd prasy z ostatniego tygodnia (bo w ciągu tygodnia nie ma czasu a mamy prenumeratę teczkową GW), hm... sporo tego. O... za oknem się ściemnia, no to zaraz trzeba psiny nakarmić, wykombinować fajny obiad (bo w ciągu tygodnia nie ma czasu na zabawę i eksperymenty), może jeszcze jeden odcinek? No dobra, jest jeszcze niedziela...
Był co prawda trening, czytanie, siedzenie przy kompie=praca, ale i bezsensowne tracenie czasu w necie, nadprogramowe oglądanie kryminałów. Nie było za to mnóstwa rzeczy, które miałam w głowie w piątek... 
W poniedziałki robię małe podsumowanie...

________________________________
Na pocieszenie ciasto drożdżowe i filiżanka popołudniowej kawy, w sam raz na wieczorną zamułę i moralnego kaca.

Ciasto:
2 dkg drożdży
350 g mąki pszennej
5 łyżek cukru trzcinowego
120 ml mleka sojowego
5 łyżek oleju
ekstrakt waniliowy (albo zwykły aromat)
garść rodzynek


Mleko, cukier, drożdże i trochę mąki wymieszać i odstawić do wyrośnięcia. Dodać resztę mąki, olej, ekstrakt i zanieść ciasto. Ponownie odstawić do wyrośnięcia. Dodać sparzone wrzątkiem rodzynki, zagnieść, włożyć do foremki i piec około 50 minut. Piekłam swój egzemplarz w piekarniku, który nie posiada regulacji temperatury, grzeje ile fabryka dała - prawdopodobnie było to około 180 stopni.
Ciasto udaje się fantastycznie także w maszynie do pieczenia chleba (robiłam wielokrotnie). Wrzucamy wszystko, klik, wybieramy guzik, ciach. Wychodzimy z kuchni.

sobota, 4 lutego 2012

Shake winter away!


1. Pomarańcza, jabłko, banan, grapefruit, woda.


2. Banan, kiwi, pomarańcza, woda


3. Szpinak, jabłko, banan, woda



A jak i to nie pomoże, konieczna będzie wizyta w Vege Mieście, wegańska galaretka z owocami i kremem i kawa z waniliowym mlekiem sojowym! 




piątek, 3 lutego 2012

Jak przetrwać zimę?

Codziennie w radio mówią o ofiarach mrozu. Podają, ile osób zamarzło danej nocy na ulicach. Nikt za to nie mówi, co się dzieje przy mrozach -30 ze zwierzętami, które przywiązane są łańcuchami do rozpadających się bud, w których nie ma nawet kawałka koca, bezdomnymi kotami które nie mają wyboru, nie mogą pójść do noclegowni, nie mogą posiedzieć w poczekalni na dworcu. 

Spędziłam dziś na dworze zaledwie kilka chwil przemykając między domem, samochodem, pracą. Mimo ekwipunku godnego zdobywców bieguna: grubych, "dzieciowych" rajstop, spodni, trzech bluz, kurtki narciarskiej (plus dwie pary rękawiczek, czapa, szalik) po chwili zrobiło się mi przeraźliwie zimno. Ale miałam gdzie wrócić i się ogrzać.

Moja siostra nocowała wczoraj u siebie w domu dwa koty - po prostu wpadły wieczorem przez uchylone na chwilę okno i od razu władowały się do kociego drapaka, własności kociej sfory mojej baby sister. 

Inne dwa koty nocują na tarasie, mają karton, kołdrę i dodatkowo termofor. 

Wczoraj widziałam zdjęcie, które znajduje się na świeżo otwartej wystawie "POSTDOKUMENT. Świat nieprzedstawiony. Dokumenty polskiej transformacji po 1989 roku" w CSW. Na fotografii zima, ludzie w relaksach, śniegu niewiele, wygląda na siarczysty mróz. Na pierwszym planie betonowy śmietnik, typowy element polskiej ulicy. Ludzie przechodzą obok niego obojętnie. Ze śmietnika wystaje zamarznięte, zesztywniałe ciało niewielkiego psa. 
Zamarzł. I ktoś wyrzucił go do śmieci.