sobota, 30 marca 2013

Sklepowisko, czyli kupowanie z sensem

Bardzo nie lubię wyrzucania rzeczy, które mogą jeszcze komuś służyć. Zarówno ubrań, mebli, książek, jak i drobnych rzeczy typu: puszka po kawie, nadprogramowy kubek niemieszczący się w szafce, bransoletka, która do niczego nie pasuje. Nie umiem wyrzucać takich rzeczy do kosza po pierwsze dlatego że, jedynym przeznaczeniem części z nich będzie wieloletnie pokutowanie na wysypisku, po drugie, takie podejście kłóci się z moją filozofią używania przedmiotów. Uważam, że zbyt łatwo większości ludzi przychodzi wyrzucanie rzeczy tylko dlatego, że mają oni nieograniczony dostęp do dóbr, a produkcja w Chinach czy Tajlandii umożliwia kupowanie np. ciuchów cztery razy w roku tylko dlatego, że zmienia się moda.

Dlatego bardzo lubię wszelkie antykwariaty, lumpeksy, nabywanie używanych przedmiotów przez internet. Niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość o istnieniu Sklepowiska, które równocześnie: zajmuje się handlem używanymi przedmiotami, jak i pomaga tym, którzy nie mają w życiu łatwo. Miejsce jest prowadzone przez EMMAUS, międzynarodową organizację zajmującą się działalnością charytatywną i mieści przy ulicy Grajewskiej 6/8 na Warszawskiej Pradze Północ.

Filozofię sklepu najlepiej oddaje informacja na stronie internetowej Sklepowiska:

"Działamy na rzecz osób znajdujących się w sytuacjach kryzysowych, niepełnosprawnych, z problemami psychicznymi, bezdomnych, umożliwiając im samodzielną pracę i prowadzenie sklepu charytatywnego. Praca ta umożliwia osobiste zaangażowanie, dzięki temu motywuje do życia, umożliwia odzyskanie godności, przypomina ale i uczy nowych umiejętności".

"Opieramy swoją działalność na prowadzeniu zbiórek używanych mebli, odzieży, sprzętów gospodarstwa domowego, książek, naczyń i innych przedmiotów, które nadają się do użycia ale obecnym właścicielom nie są już potrzebne i bezpłatnie przekazują je stowarzyszeniu. Następnie odnawiamy i sprzedajemy dalej, po atrakcyjnych cenach. Poprzez recycling rzeczy używanych chronimy środowisko. Zamiast zużywać surowce i energię na produkcję nowych rzeczy, przedłużamy życie już istniejącym, które mogą się przydać innym. Idea jest prosta i skuteczna".


Dla mnie brzmi to dużo lepiej, niż "nasze kosmetyki to powiew luksusu", albo "kupując u nas będziesz bardziej sexy niż wyraz sexy" ;)


Oto moje pierwsze zakupy w Sklepowisku (na stronie widnieje info, że drugi sklep jest we Wrocławiu):

Dwa tomy wspomnień Rubinsteina - 2 i 3 złote.

Dzbanek do filtrowania wody Brita (szklany!!!) za 7 złotych :)

Wejście wygląda magicznie!

Moja baby sis kupiła dwie śliczne puszki, i bluzkę, ja wygrzebałam jeszcze fajną serwetę rodem z PRL-u (moja babcia miała identyczną, więc nie mogłam się oprzeć...)

I link Sklepowiska na facebooku.

sobota, 23 marca 2013

Delikatnie truskawkowy, lodowy sernik z tofu



Bo kiedy jeść lody, jak nie zimą? Na przekór minus dziesięciu stopniom na termometrze, trzem warstwom swetrów, dwóm parom rękawiczek i prognozom, że trampki poleżą w pudełku jeszcze trzy tygodnie... Do tego z wybitnie sezonowymi owocami - truskawkami - których smak stanowi jednocześnie obietnicę i wspomnienie, kryjącej się przecież gdzieś za rogiem (a kalendarzowo już w pełni obecnej) - wiosny.

A przy tym zero groźby załatwienia sobie gardła - wręcz przeciwnie, bo zimny klimat to słabe warunki do rozwoju różnych ustrojstw :)

Lodowy tort truskawkowy:

Spód:
2 filiżanki zmielonych migdałów
kilka daktyli (jeśli suszonych, trzeba je wcześniej namoczyć)
1-2 łyżki rozpuszczonego oleju kokosowego (opcjonalnie - dałam go na końcu i da się zrobić ten deser bez tego składnika)
szczypta soli

Wszystkie składniki wrzucamy do miski i blendujemy aż się połączą. Kiedy masa będzie zwarta, wyklejamy nią foremkę (u mnie o średnicy 18cm, ale deser wyszedł bardzo wysoki więc spokojnie może być trochę większa). Jeśli do powierzchni używanego naczynia łatwo wszystko się przykleja (albo forma się nie otwiera), warto wyłożyć je kawałkiem folii. Tak przygotowane ciasto wkładamy do lodówki.

Krem:

3 kostki tofu naturalnego (u mnie Solida, czyli około 800-900g)
1 łyżeczka pasty waniliowej (lub ekstrakt waniliowy/olejek/ziarenka wyskrobane z laski wanilii)
Stewia (lub inne słodzidło według upodobań)
Agar (20 g)
Mleko sojowe (około 1,5 szklanki)
Kilkanaście mrożonych truskawek
Sok z cytryny
Sok z pomarańczy
Płatki lub wiórki kokosowe do posypania

Blendujemy na gładką masę: tofu, słodzidło, sok z cytryny (proponuję dolewać go stopniowo sprawdzając, czy smak jest wystarczająco kwaśny), sok z jednej pomarańczy i niecałą szklankę mleka sojowego. Dorzucamy zamrożone truskawki i blendujemy jeszcze raz. Gotowa masa powinna być gęsta, ale puszysta (jeśli jest zbyt zbita, można dodać jeszcze trochę mleka). Do 1/3 kubka mleka dodajemy agar, podgrzewamy żeby proszek się rozpuścił i wlewamy do reszty składników. Masę ponownie mieszamy blenderem, przekładamy na migdałowy spód i posypujemy wiórkami kokosowymi (u mnie w formie chipsów).



Uwagi:

Masę z tofu można spokojnie zrobić z połowy składników i deser nadal będzie porządnej wysokości (mniej więcej klasycznej tarty). Na początku kuchennych działań wrzuciłam do miski od razu trzy kostki tofu i później resztę dodatków trzeba było dopasowywać do ilości sera, przez co wyszło mi naprawdę dużo kremu (po dodaniu reszty składników i dokładnym zblendowaniu zrobił się puszysty).

Stewię można zastąpić syropem klonowym, z agawy, słodem pszenicznym, a w ostateczności i cukrem, choć nie polecam ;)

Jeśli doda się trochę więcej agaru niż w podanym przepisie, ciasto wystarczy schłodzić przez kilka godzin w lodówce żeby porządnie stężało. A jeżeli chcecie tort lodowy, wsadźcie je do zamrażalnika na godzinę, dwie tak, żeby mocniej zmroziło się tylko z zewnątrz, a środek pozostał lekko miękki i kremowy. Torcik można też zamrozić na kość (jeśli potrzebujemy go dopiero następnego dnia), a na kilka godzin przed podaniem przełożyć do lodówki, żeby trochę odtajał.

A to jeden z moich ostatnich zakupów kulinarnych - fantastyczna pasta waniliowa, która zapewnia nie tylko aromat, ale i piękne piegi. Jest bardzo gęsta (przypomina w konsystencji miód), a jedna łyżeczka odpowiada lasce wanilii. Oczywiście do powyższego przepisu można użyć zastępstwa w postaci olejku, aromatu itp.



Na zdjęciu widać, że mocno zamrożona jest tylko zewnętrzna warstwa, a środek pozostał kremowy przez co tort ma wyraźny smak, ale i lekko lodową konsystencję.


środa, 20 marca 2013

Priorytety, czyli dylematy przy segregacji śmieci.

P. - Gdzie mam wyrzucić opakowanie po aerozolu?
Ja - Już sprawdzam.
(po chwili grzebania w necie)
Ja - Nie wiem.
P. - No co ty, musi być jakaś informacja, do którego pojemnika wrzucić.
(po dłuższej chwili, oboje z nosami w komputerze).
Ja - WTF?!
P. - Nie kupujemy już nic w aerozolu.

Czy wiecie, że Polsce grożą wysokie kary za nieskuteczne i minimalne jedynie przetwarzanie odpadków, a w procent śmieci segregowanych sięga tylko 5%? Pozostałe 95% ląduje na wysypiskach, a produkcja śmieci ma tendencję wzrostową. Część segregacji jest też fikcją, namówiłam moją mamę, żeby zamiast dwóch pojemników na śmieci zamówiła na swoją posesję te, które są przeznaczone do segregacji. Podpisała umowę, dzwoniąc do firmy pyta, w jaki sposób będą te śmieci odbierane. Otóż tak samo, jak dotąd - czyli przez wieś przejedzie jedna śmieciarka i wrzuci wszystko do tego samego pojemnika (żeby było jasne: nie będzie to oddzielny samochód na śmieci segregowane każdego typu, lecz zgniatająca wszystko razem śmieciarka). Dopytywania mojej mamy skończyły się niechętnym i lakonicznym stwierdzeniem pani po drugiej stronie słuchawki: "proszę zostawić to nam, poradzimy sobie"...

Ogromnym problemem jest tu kwestia odpowiedzialności producentów. Ta jest bowiem ŻADNA. Mogą oni produkować słoiki z nieodklejalnymi niemal etykietami, wymyślne puszki, aerozole i opakowania z mieszanych surowców (Wam też zdarzało się kupić np. krem, który miał: folię, tekturowe pudełko, w środku plastikową wkładkę, a dopiero na tym umieszczony był plastikowy słoiczek przykryty dodatkowo aluminiowym wieczkiem /dodam, że mówię o polskiej firmie na Z./). Co później stanie się z tymi opakowaniami, nikogo w Polsce nie obchodzi, chociaż w wielu krajach wystarczyło wprowadzić ustawę, która obliguje producenta do stosownej utylizacji tego, co wchodzi w skład produktu.

Ale wiadomo, są bardziej istotne problemy, którymi musi zająć się rząd. Kolejny pomnik, rocznica, odsłonięcie tablicy, kurtuazyjna wizyta, podnieta tym, kto i co odczytał z ipada. A jak przyfasolą nam karę, zawsze znajdzie się jakiś grosz w kieszeni podatników, żeby ją spłacić.
Priorytety.

Kiedy uschnie ostatnie drzewo
Przestanie śpiewać ostatni ptak
W rzece umrze ostatnia ryba
Ludzie zrozumieją, że nie można jeść pieniędzy
Przysłowie amerykańskich Indian

poniedziałek, 18 marca 2013

Dwuwarstwowy, czekoladowo-kokosowy torcik z nerkowców (raw)








Przepyszny, surowy i zdrowy - zniknął w mgnieniu oka. Zwłaszcza, że jedzenie takich słodyczy nie wiąże się z jakimikolwiek wyrzutami sumienia. Zero cukru, mąki, sztuczności. Przyznam, że pierwszy raz robiłam krem z nerkowców i faktycznie, podczas blendowania zachowują się one zupełnie inaczej, niż wszystkie inne znane mi orzechy. Można je zmielić na niezwykle gładki i dość neutralny w smaku krem, który chętnie przejmuje smak dodanych do niego składników.


Spód:
2 filiżanki zmielonych migdałów (moje kupiłam już zmielone razem ze skórką)
8 świeżych daktyli (jeśli używamy suchych, trzeba je namoczyć)
szczypta soli
1-2 łyżki oleju kokosowego (rozpuszczonego)

Wszystkie składniki blendujemy i gotową masą wylepiamy niedużą foremkę (jeśli mam mówić o wadach tego ciasta, to zdecydowania było ono zbyt małe). Ja użyłam plastikowego pojemnika do przechowywania jedzenia, jeśli użyjecie metalowej foremki warto wyłożyć ją folią, żeby sernik nie przywarł.


Kremy:
200 g nerkowców (namoczonych przez noc, przepłukanych)
sok z jednej cytryny (proponuję dodawać stopniowo, ja lubię wyraźnie kwaśny smak)
ekstrakt waniliowy (opcjonalnie)
stewia (dosładzamy do smaku, wersją w proszku, zmielonymi liśćmi lub płynem)
2-3 łyżki oleju kokosowego (roztopionego)
kilka łyżek wody

Krem dzielimy na dwie części: do wersji kokosowej dodajemy kilka łyżek wiórków kokosowych i jeszcze jedną łyżkę oleju, ewentualnie odrobinę wody, żeby łatwiej było miksować, do czekoladowej dosypujemy kakao (w zależności od tego, jak intensywny smak chcemy otrzymać, ja dałam około 1/4 szklanki) i jeśli krem jest zbyt zbity, również odrobinę wody.


Posypka:
8 łyżek wiórków kokosowych
2 łyżki syropu klonowego
szczypta soli
2 łyżki oleju kokosowego (roztopionego)

Wszystkie składniki zblendować, masę uformować w kulkę i włożyć do zamrażalnika.

___________________
Na migdałową masę wykładamy kokosową, następnie czekoladową i sernik ląduje w zamrażalniku. Kiedy stężeje na tarce o grubych oczkach ścieramy posypkę i dekorujemy nią wierzch ciasta. Sernik przenosimy do lodówki, wyjmujemy bezpośrednio przed podaniem (kiedy jest zimy, bardzo dobrze się kroi i nie rozpada).

Uwagi:
Moja baby sis i P. stwierdzili, że biała warstwa jest mniej smaczna od czekoladowej, bo ma dość kwaśny smak, ale oboje nie lubią sernika, więc jeśli nigdy nie lubiliście tradycyjnego ciasta z sera, warto spróbować wersji z czekoladowym jedynie kremem. Poza tym nerkowce chętnie przyjmują smaki dodatków, więc można do białej warstwy wrzucić jakieś owoce żeby pozbyć się serowej nuty. Na pewno wielokrotnie wrócę do tego ciasta, choć pewnie nie należy do najtańszych, spód z migdałów zamierzam też wypróbować do innych kombinacji, bo smakuje fantastycznie i wykonanie go zajmuje dwie minuty :)



niedziela, 17 marca 2013

Witariańska sobota II


A w zasadzie weekend, bo w piątek zaczęłam pić warzywno-owocowe shake'i i idzie mi na tyle dobrze, że przez ostatnie trzy jedynym grzechem przeciwko konsekwencji w tej niezamierzonej diecie, było zjedzenie dwóch jabłek i kawałka papryki.

Intensywne kolory wynagradzają mi - zimową raczej niż wiosenną - aurę (raz założone tenisówki wylądowały z powrotem w szafie), poza tym przyda mi się solidna porcja witamin.

Pijąc tylko shake'i czuję się świetnie, a podczas intensywnych treningów wcale nie brakuje mi sił. Z niepokojem obserwuję tylko pogodę za oknem, za tydzień półmaraton i trochę przeraża mnie myśl o biegu w taki wiatr. Życiówki raczej nie będzie, to pewne.




Czytam ostatnio trochę o terapii sokami i z niecierpliwością czekam na wiosenno-letnie owoce i warzywa żeby wypróbować inne kombinacje...


niedziela, 10 marca 2013

Witariańska sobota


Odpaliłam wreszcie dehydrator (kupiłam już jakiś czas temu, ale nie bardzo miałam czas się nim zająć) i po pierwszym eksperymentach wiem, że spróbuję na stałe wprowadzić do swojej diety jeden witariański dzień w tygodniu. Przede wszystkim po to, żeby nauczyć się robić więcej surowych potraw (przeżycie tygodnia na owocach i warzywach to nie jest dla mnie wielka trudność, ale nie umiem przyrządzać bardziej skomplikowanych dań). Chciałabym całe lato odżywiać się wyłącznie surowizną (zobaczymy, jak pójdzie, na razie tęsknię strasznie za zieleniną, mam już dość kapusty, jabłek smakujących o tej porze roku niemal jak ziemniaki), więc umiejętność przygotowywania czegoś więcej niż shake'i i sałatki będzie przydatna :)

Na pierwszy ogień poszedł witariański chleb, hummus i brownies - wszystkie trzy bardzo smaczne i dość łatwe do przygotowania. Refleksje, jakie nasunęły mi się po wypróbowaniu kilku przepisów (do etapu opracowywania samodzielnych receptur droga daleka) dotyczą przede wszystkim filozofii jedzenia związanej z surowym odżywianiem. Chodzi mi przede wszystkim o bardziej holistyczne spojrzenie na to, co się je - planowaniu jadłospisu (w tym zakupów) na kilka dni do przodu, bo procesu moczenia, suszenia itp. nie przyspieszy się ani nie ominie. Pewnie z biegiem czasu wpada się w stały rytm zalewania co kilka dni kiełków, nasion, orzechów, ale mimo wszystko na szybko niektórych rzeczy się zrobić nie da. Nie sądzę, żeby była to olbrzymia wada witarianizmu, po prostu trzeba by się przestawić na trochę inny tryb.

Mitem jest za to czasochłonność takiej kuchni (podobnie zresztą jak w przypadku weganizmu), przygotowanie potraw nie wymaga rzucenia pracy, siedzenia w kuchni godzinami. Potrzebny jest tylko dobry blender, wszystkie inne zabiegi odbywają się same (moczenie, suszenie itp.)

Surowe jedzenie jest dla mnie trochę mniej wyraziste, więc wymaga i przyzwyczajenia się do bardziej naturalnych smaków (np. brownies było dla mojego P. za mało słodkie) i bardziej zdecydowanego przyprawiania (w hummusie wylądowało znacznie więcej przypraw, niż przy gotowanej ciecierzycy).


Witariańskie brownies

Brownies według przepisu z fantastycznej strony RAWMAZING robiłam nie pierwszy raz bo to naprawdę jedno z najlepszych ciast jakie zdarzyło mi się jeść (nie tylko w kategorii: surowe). Uprawiającym sporty polecam drobną modyfikację - dosypanie białka sojowego żeby trochę zrównoważyć zawartość węglowodanów), wówczas kawałek brownies fajnie się sprawdzi jako wspierający trening, energetyczny baton.




Surowy hummus



Przepis: (nie do końca witariański, bo kiełki przez minutę trzyma się w gorącej wodzie).
Szklanka kiełków ciecierzycy (kilka dni wcześniej zaczęłam przygotowania do hummusu i wyhodowałam kiełki z suchej cieciorki )
Sok z jednej cytryny
3 ząbki czosnku
trochę wody
sól
2-3 łyki tahini (opcjonalnie)
chilli
Oliwa (5-6 łyżek)
Świeżo mielony pieprz (u mnie kolorowy)

Zagotować wodę i odstawić na chwilę żeby przestała wrzeć, na minutę wrzucić do niej kiełki - autor przepisu sugestywnie pisze, że jeśli pominie się ten krok, hummus będzie ohydny :)
Zblendować wszystkie składniki, i odstawić hummus na 5-10 minut żeby kiełki wchłonęły wodę. Jeśli masa będzie zbyt sucha, dolać jeszcze odrobinę płynu. Powyższy zestaw przypraw to wersja podstawowa, po dodaniu takiej ich ilości dla mnie hummus był wciąż za mało wyrazisty i dorzuciłam jeszcze jeden ząbek czosnku, więcej pieprzu i chilli), ale może to kwestia indywidualnych upodobań.
A do hummusu zrobiłam:


Witariański chlebek



Zmodyfikowany przepis na surowy pumpernikiel:

5 marchewek
3 szklanki zmielonego siemienia lnianego
1 szklanka zmielonego lnu
Kubek rodzynek
1 duży por (biała część)
Pół cebuli
4 ząbki czosnku
Pół kubka soku z cytryny
Przyprawy (wg uznania): kmin rzymski, kolendra, zmielone goździki, kolendra, sól
Ewentualnie sezam do posypania


Marchewkę, pora, cebulę, czosnek należy zblendować dolewając trochę wody (mój blender podołał jak drobno pokroiłam warzywa). Rodzynki moczymy przez około pół godziny i razem z wodą dodajemy do masy. Wlewamy też cytrynę i dosypujemy przyprawy. Następnie stopniowo dodajemy len i siemię wyrabiając ciasto ręką. Trzeba uważać z ilością wody, ja oczywiście dałam za dużo podczas blendowania warzyw i musiałam dosypać nieprzepisową porcję zmielonego lnu, bo zamiast uzyskać zwartą masę, miałam w misce zupę - krem...
Rozprowadzić gotowe ciasto na blasze (jeśli używamy piekarnika), lub tacach dehydratora i ewentualnie posypać sezamem. Ja swój chlebek suszyłam 10 godzin w temperaturze 41 stopni. W smaku i konsystencji przypomina pumpernikiel (jest mokry, ale zwarty). 



_________________

W planach był jeszcze serek migdałowy, ale obieranie moczonych całą noc migdałów jest tak koronkową robotą, że wymiękłam przy garści (na zdjęciu bilans po 20 minutach zdejmowania skóry...) i na razie czekają aż wróci mi entuzjazm...



A teraz przygotowuję proteinowe kulki do wcinania po treningu :)

środa, 6 marca 2013

Naleśniki z kremem z tofu

Jutro witariański dzień (na parapecie rosną już w słoiku kiełki), a dziś jeszcze rozpusta, chociaż ja ograniczyłam się do zjedzenia kremu, a naleśniki pochłonął P. 


Naleśniki:

Niestety nie korzystam z żadnego przepisu, nie ważę ani nie odmierzam składników. W misce ląduje mąka pszenna pełnoziarnista i trochę białej, do tego dolewam wodę, mleko sojowe, olej, dorzucam szczyptę soli i, jeśli naleśniki mają być w wersji słodkiej, ekstrakt waniliowy. Zmiksowanie ciasto odstawiam (koniecznie!) na 30-40 minut. To chyba sekret udanych naleśników, gluten pęcznieje i wówczas orientuję się, czy dodać jeszcze płynów, ciasto powinno być konsystencji śmietany - owsianej, rzecz jasna ;)

No i patelnia: w grę wchodzi tylko teflon :)


Krem do naleśników:

Kostka tofu
Mleko sojowe
Pół tabliczki czekolady (BTW: W Lidlu jest fajna wegańska kuwertura do wypieków)
Sok z cytryny 
Słodzidło (u mnie stewia, ale może być dowolny syrop - a agawy, brzozy, mlecza)
Wanilia (w dowolnej postaci - ekstrakt, olejek)

Tofu miksujemy z sokiem z cytryny, dolewamy tylko tyle mleka, żeby uzyskać gładką konsystencję. Czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej i powoli dodajemy do tofu (dobrze, żeby nie było ono bardzo zimne, bo może się zwarzyć), wrzucamy jeszcze słodzidło (w zależności od tego, jak słodki krem chcemy uzyskać) i ekstrakt waniliowy.

W naleśnikach P. wylądowało jeszcze masło orzechowe i czekoladowe chipsy, sos zastąpiła resztka czekoladowego deseru. W moim kremie z tofu łyżka proteiny sojowej - półmaraton za niecały miesiąc, trzeba się ogarnąć! :)


niedziela, 3 marca 2013

Marcepanowe kulki z kokosową nutą


Doskonałe na leniwy, niedzielny poranek, szybkie do przygotowania i bardzo smaczne, choć pewnie nie każdemu będzie pasowała ich lekka zaledwie słodycz połączona z wyrazistym smakiem ciemnego kakao.




Marcepanowe kulki ze szczyptą inspiracji:

Kubek zmielonych migdałów (mąki migdałowej)
Kubek wiórków kokosowych
Ekstrakt waniliowy
Ciemne kakao
Kilka łyżek mleka sojowego
Kilka łyżek syropu z agawy/klonowy/ksylitol w płynie


Blendujemy na gładką, zwartą masę (przypominającą w konsystencji marcepan) wiórki kokosowe, mąkę migdałową, ekstrakt waniliowy (jeśli chcecie inny smak, możecie dodać np. cynamon, aromat rumowy, otartą skórkę z cytrusów itp.) kilka łyżek słodzidła (dałam cztery) i - jeśli masa będzie zbyt sucha - mleko sojowe. Formujemy niewielkie kulki i obtaczamy je w kakao. Gotowe :)


Jeśli użyjecie mąki z migdałów obranych ze skórki i syropu z agawy, kulki będą miały biały kolor
(u mnie migdały w wersji ze skórką z dodatkiem syropu klonowego)


PS. Wpisy na blogu sugerują, że jem niemal tylko i wyłącznie słodycze :D Prawda jest na szczęście inna - staram się wciągać jak najwięcej surowizny, ale na razie nie są to rzeczy na tyle ciekawe, żeby się nimi dzielić. Niedawno kupiłam dehydrator i zamierzam znacznie poszerzyć repertuar dań w wersji witariańskiej tym bardziej, że mój organizm najlepiej funkcjonuje na takim właśnie jedzeniu. Niestety, muszę przyznać, że moje preferencje kulinarne nie mają tu nic do gadania, ciało wie najlepiej, co mu odpowiada ;) W ramach zastępowania jak największej ilości posiłków surowizną, chcę więc wyznaczyć stały dzień w tygodniu, kiedy nie będę jadła nic poza surowymi produktami - co powiecie na stały cykl na wzór kampanii promującej "bezmięsne poniedziałki"?