czwartek, 27 września 2012

Zmiany na lepsze

Jeśli ktoś nie wierzy, że małymi krokami można poprawiać świat, niech porzuci malkontencką postawę i posłucha dobrych wieści :)

Powoli, ale jednak coś się w naszej rzeczywistości rusza i tak od niedawna straż miejska może od ręki bez sądów, policji, organizacji prozwierzęcych wlepiać mandaty za złe traktowanie zwierząt. Dla mnie to przełom, bo do tej pory od zgłoszenia problemu do efektu mijały tygodnie, wychudzony pies na metrowym łańcuchu nadal cierpiał i nic nie można było poradzić. Teraz wystarczy zadzwonić, zgłosić, straż ma obowiązek pojechać, sprawdzić warunki i jeśli właściciel zwierzęcia nie poprawi mu warunków z dnia na dzień, może wlepiać mandat do 500 stów na miejscu. I tak każdego dnia, aż efekt zostanie osiągnięty.

Co to dokładnie oznacza? 
Jest wprowadzona ustawa, która określa warunki trzymania psa na dworze (wiem, dla mnie to też abstrakcja, bo psina śpi w łóżku, nie wyobrażam sobie uwiązywania psa itp.), wszystko jest opisane na poniższej ulotce. Jeśli ktoś zauważy, że pies jest na uwięzi non stop, ma rozwaloną budę, nie ma wody trzeba od razu dzwonić. Nie odchodzić z rozłożonymi rękami, to jest naprawdę proste! Dzwonisz, zgłaszasz, sprawdzasz, czy właściciel się zastosował do wytycznych. Pokażmy, że warto zmieniać prawo, że nie jesteśmy obojętni i zależy nam na poprawie losu zwierzaków. Mamy do tego narzędzia, więc do dzieła!

ps. na stronie akcji ZERWIJMY ŁAŃCUCHY są do pobrania powyższe ulotki i kilka innych. Jadąc do znajomych, rodziny na wieś warto wziąć ze sobą kilka egzemplarzy i powiesić przy lokalnych sklepach. Edukacja = reakcja :)


sobota, 22 września 2012

Magiczna herbata dla przeziębionych - wegan i nie tylko :)

Po czym poznaję jesień? No niestety zwykle po przeziębieniu, bo zwodnicza pogoda sugerowała, że jeszcze da się latać w t-shircie, albo po jakiejś wirusowej infekcji, którą złapię nadwyrężonym od gadania gardłem. Do tego za oknem szaro i buro, psy swoim wewnętrznym barometrem już wczoraj wiedziały, że dzisiejszy dzień nadawać się będzie tylko do spania więc non stop drzemią i wcale nie chciały się wygrzebywać z łóżka. Ja mam jak zwykle robotę przy kompie, zatem niestety mogę tylko pomarzyć o wtuleniu się w koc. 

Kiedy dopadają mnie jakieś badziewia nadchodzi czas na mega rozgrzewającą herbatę i stały arsenał roślinnych specyfików, którymi staram się postawić do pionu. Oto one:

 Zabijający wszystko dookoła polski czosnek (wyciśnięte 2-3 ząbki ładuję na kawałek buły, pomidora, czegokolwiek i zjadam). Nie wiem, na czym to polega, ale pokrojony nożem czosnek nie ma tej mocy co z wyciskarki do czosnku.

 Mój numer jeden ze wszystkich przypraw - imbir, koniecznie świeży, z jego rozgrzewającą mocą może równać się tylko przytulenie ukochanej osoby (także psiej)  i cytryna, która zapewni witaminę C :)

Syrop z dzikiej róży, walory na obrazku :)
No i smak!


 Syrop malinowy. Prawdziwy, czyli maliny i cukier (domowy już się skończył). Niestety, większość syropów nawet niezłych firm zawiera kilka procent soku z malin, a reszta to np. aronia. Polecam przeczytanie etykiet, bo chce się kupić rozgrzewający sok malinowy, a dostaje się coś kompletnie innego. Lipa na maksa ;)


Syrop z sosny, przegapiłam znów w tym roku 
czas zbiorów szyszek, więc ze sklepu, sosna jak wiadomo super działa na górne drogi oddechowe :)

Domowej roboty syrop z mleczu (dostałam w prezencie) - smakuje jak miód, świetny na kaszel i gardło, na łyżeczkę i aplikujemy bezpośrednio do paszczy.


Magiczna herbata:

Zagotować w garnku wodę z kawałkiem pokrojonego imbiru (gotować z 15 minut).
Zalać herbatę (np. malinowy susz, albo lipę, może być też czarna) wrzątkiem.
Dolać sok malinowy, różany i łyżkę sosnowego.
Docisnąć trochę cytryny - wiem, że według niektórych diet łączenie cytryny i imbiru jest bez sensu, bo imbir rozgrzewa, a cytryna ma chłodzić, ale w tym przypadku herbata i tak jest szatanem (ma wyczuwalnie ostry smak), więc cytrynę traktuję jako źródło witaminy C.
Pijemy herbatę i powoli zdejmujemy bluzę, szalik - niesamowicie rozgrzewa! Mój nieprzepadający za imbirem P., również siąpiący nosem, przyznał, że od razu po wypiciu kubka takiej mikstury czuje się lepiej. Ja również, bo przy okazji picia nos się trochę inhaluje sosną i łatwiej się oddycha, znika gula w gardle. Na jesienną szarugę jak znalazł!

No i moja ulubiona piosenka o herbacie!

_____________________________________________________________________________
I jeszcze post scriptum do notki o cielesności, wygrzebałam gdzieś w necie i strasznie mi się spodobało  :)

środa, 19 września 2012

Akcja ZERWIJMY ŁAŃCUCHY!



W najbliższą niedzielę odbędzie się ogólnopolska akcja ZERWIJMY ŁAŃCUCHY. Można bardzo pomóc psiakom, ponieważ co roku o akcji jest głośno w mediach i mimo tego, że główne happeningi odbywają się w dużych miastach, gdzie problem trzymania psów na łańcuchu jest znacznie mniejszy niż w małych miejscowościach i na wsi, to jednak stanowią one przyczynek do dyskusji w mediach i zwrócenia uwagi na problem.

Jak można pomóc oprócz udziału w happeningu? Podam własny przykład. Moi rodzice wyprowadzili się z W-wy sporo lat temu, jak tylko mogę znikam ze stolicy na wieś. W tej małej miejscowości jest niestety dużo psów trzymanych w złych warunkach, non stop na uwięzi, albo w kojcu wielkości klatki :(
Dzięki temu, że w telewizji mówią głośno, że trzymanie zwierząt bez przerwy na łańcuchu jest karalne, zyskałam narzędzie - a nawet lekki straszak - na ludzi, którzy do tej pory czuli się bezkarni. Zostawiam więc ulotki, w tę niedzielę zamierzam przy okolicznych sklepach umieścić wielkie plakaty, zdarzyło mi się również działać bezpośrednio, pukając do drzwi. Nic tak nie działa na mentalność takiego "właściciela" jak informacja, że jeśli nie poprawią się warunki trzymania zwierzęcia, może przyjedzie TVN Uwaga, albo prozwierzęca organizacja. 

Nie jest łatwo, ale np. jedni sąsiedzi już nie trzymają psa na łańcuchu i zrobili mu porządny, spory kojec (z którego jak widzę - niezbyt często, ale wypuszczają zwierzaka), inni naprawili rozpadającą się budę (pies przy minus 30 spał w zasadzie na ziemi). 

Mam nadzieję, że pewnego dnia jak będę jechać na rowerze i zachwycać się widokami, wreszcie wrócę do domu bez łez w oczach, bo znów minęłam w jakiejś wsi psa na metrowym łańcuchu lub w miniaturowym kojcu na samym końcu kilkusetmetrowej działki :(
Do dzieła!

ps. I nie głosujcie nigdy na PSL, posłowie tej partii zawzięcie protestują przeciwko ustawie całkowicie zabraniającej trzymania psów na łańcuchach, a niektórzy członkowie szacownej organizacji mówią wprost, że przecież po to są psy, i że dla zwierząt to jest fajna sprawa bo są przyzwyczajone.
Bez komentarza.

wtorek, 18 września 2012

"Czy jesteś bohaterem tej bajki?" i rude jak fryzura Pippi ciasto marchewkowe bez mąki




Jako dzieciak czytałam bardzo dużo i tak zostało do dziś, nawet jeśli czuję, że zasypiam i zdołam przeczytać tylko jeden akapit, sięgam po książkę. Czytanie zdefiniowało mój sposób widzenia rzeczywistości, ukształtowało poglądy na wiele spraw (nigdy nie zapomnę przełomu, jakim był dla mnie - pochłonięty od razu w całości - Dostojewski), lektury nadal inspirują mnie i rozwijają.

W pewnym momencie mojego dorosłego życia zdałam sobie sprawę, że większość książkowych, dziecięcych bohaterów, z którymi się utożsamiałam, fascynowałam czy chciałam naśladować to chłopcy. Było to dla mnie odkrycie zdumiewające, bo nagle okazało się, że te książki nie do końca były przeznaczone dla mnie, a przynajmniej wskazywano mi w nich inną rolę niż bym chciała. Nie chodzi o to, że dziewczyn tam nie było, ale o to, że narracja najczęściej przedstawiała męską perspektywę, a podmiotem mówiącym bardzo rzadko był damski bohater.

Nie jestem fanką teorii literatury, która chce wyodrębnić kategorię "pisania kobiecego", nie wchodząc w szczegóły, taka metodologia jest dość niejasna i nieprecyzyjna, ponad to strategie nakładające na lekturę określoną formę odbioru są dla mnie co najmniej tak nieefektywne jak czytanie książki przez biografię autora i doszukiwanie się relacji między obiema przestrzeniami w tekście. Tym, co jednak cenię w tak nastawionym badawczo podejściu jest zwrócenie uwagi na język, podkreślanie jego nieprzezroczystości, wskazywanie ambiwalentnych miejsc, nieustająca podejrzliwość wobec jego pozornej neutralności.

Moją ulubioną książką z wczesnego dzieciństwa były Dzieci z Bullerbyn. Dziś myślę, że także dlatego, że jest to narracja prowadzona z perspektywy dziewczyny, która bez niechętnych spojrzeń ciotek mogła bezkarnie buszować w stogu siana, przesyłać tajne wiadomości itp. Fascynowała mnie również kreatywność, własny świat wykombinowany przez książkowe dzieciaki. Tu nie było podziału na aktywnych chłopców i "tych obcych" - dziewczęta mimozy, które myślą tylko o całowaniu i zabawie w dom, choć oczywiście były tajemnice, zdziwienie innością, obrażanie się i wytykanie młodszym wieku.

Drugim ulubionym dziewczęcym bohaterem była Pippi. Sama mam dużo piegów, które bardzo lubię i pamiętam, jak z wypiekami na twarzy czytałam co poradzi sklepikarz PIppi pytającej się o środek na więcej piegów (niestety, był zaskoczony i powiedział, że nie ma takiego środka, i że wszyscy chcą raczej piegi usuwać). BTW: pamiętam również, jak niedawno, kiedy miałam na sobie teatralny wręcz make up, malująca mnie wizażystka powiedziała "ale pięknie wyglądasz, nareszcie nie widać piegów" :D

Świat przygód w większości "dzieciowych" książek zarezerwowany jest dla chłopców, którym wolno wdrapywać się na drzewa, brudzić spodnie, budować kryjówki, rzucać w wir przygody. Jak się okazuje jest tak nie tylko w dziecięcej literaturze. Teraz nie sięgam już po Dzieci z Bullerbyn, za to czytam Elfriede Jelinek i jestem zauroczona ostrym jak brzytwa językiem, który rozcina rzeczywistość obnażając to, co podskórne, kryjące się pod cienką warstwą kultury. A kryje się pod nią wiele brudu, który chętnie skrywa się pod przykrywką pięknych haseł. Zdaniem Jelinek stało się tak m.in. z debatą o stereotypach dotyczących płci, gdzie dyskurs został zastąpiony ogłoszeniem w debacie publicznej, że już wszystko jest w porządku, krzywdzące mechanizmy opanowane i poskromione więc nie ma o czym mówić, kiedy tak naprawdę z myślenia ludzi nie zostały wyrugowane pewne zakodowane przez lata mechanizmy rozumowania (co objawia się choćby w skali przyzwolenia na domową przemoc wobec kobiet, bagatelizowanie gwałtów itp.).

Ostatnio przeczytałam w dużym formacie artykuł o nowej formie obozów dla dziewczynek - wyjazdów uczących jak zostać gwiazdą, a raczej jak zachowywać się i ubierać jak gwiazda. Cóż więc robią dziewczynki na owych obozach? Przywożą tony ciuchów i pod okiem stylisty, fryzjera, wizażysty uczą się jak WYGLĄDAĆ. I w zasadzie nic więcej. No dobra, dzieci dowiadują się jeszcze, że w butach na obcasie noga z przodu musi być wyprostowana (gdzie ja byłam całe swoje życie, że nie posiadłam tej wiedzy?) Co ciekawe, zadowoleni rodzice twierdzą, że np. córki wiedzą teraz jak się ubrać i nawet same doradzają matkom jak dopasować strój, żeby nie wyglądały staro (sic!). 

Jak będą widzieć swoje miejsce w kulturze kobiety, które od dziecka nauczono przybierania póz, prezentowania swych walorów, konieczności codziennego malowania się, podczas gdy ich rówieśnicy szaleją na rowerach, biegają po lesie i uczy się ich bycia siłą sprawczą? I dlaczego wpaja się dziewczynom postrzeganie swego ciała jedynie w kontekście męskiego spojrzenia, seksualności i wykorzystywania go jako narzędzia? Przecież ono istnieje także niezależnie od tego aspektu i jest wówczas nie mniej wartościowe. Paradoksalnie, mam wrażenie, że właśnie w takim ujęciu kobiece ciało jest tabuizowane - może istnieć w przestrzeni publicznej jeśli jest obiektem, ale budzi sprzeciw, kiedy przedstawia się w każdej innej roli.

Jakiś czas temu śledziłam polemikę na łamach GW między bywalcami warszawskich basenów. Jakiś czytelnik (zdaje się, że była to babka) napisał, że jest wysoce oburzające, że pod prysznicem myją się bez kostiumu starsze osoby siejąc tym samym zgorszenie bo... ich ciała są brzydkie. Oczywiście, młode, ładne ciała mogą się myć bez stroju, ale starsi mają się zasłaniać (chyba sami rozumieją, że nakazuje tak poczucie estetyki).
A wiadomo, że o wartości człowieka świadczy przecież atrakcyjność fizyczna, czyż nie?
___________________________________
Na zakończenie - i osłodzenie niezbyt słodkich konstatacji - rude niczym włosy Pippi marchewkowe ciasto bez mąki. Zmodyfikowałam przepis stąd, samo ciasto nie jest bardzo słodkie, dlatego dodatkowo na wierzchu wylądowała łyżka śmietany kokosowej, czyli przytrzymanego w lodówce mleka kokosowego zmiksowanego z odrobiną czegoś słodkiego (np. syrop z agawy, cukier puder z cukru trzcinowego, syrop z kukurydzy).


Ciasto z marchewki bez mąki:

2 szklanki startej marchewki
szklanka kaszy manny
około 8 łyżek oleju
starty kawałek świeżego imbiru
cynamon
mielone goździki
esencja waniliowa
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/3 szklanki czegoś słodkiego - syropu z agawy, słodu jęczmiennego, ryżowego albo cukru pudru z cukru trzcinowego (mielę w młynku do kawy), wówczas trzeba dodać trochę mleka sojowego.

Wszystkie składniki wymieszać porządnie w misce i przelać do foremki wysmarowanej olejem i posypanej kaszą manną (świetnie się sprawdza zamiast bułki tartej), piec w temperaturze 180 stopni 30-40 minut.
Po wystudzeniu można dekorować śmietaną kokosową :)

wtorek, 4 września 2012

Równi, ale wykluczeni czyli bla bla bla...



Na początek krótki film, naprawdę wart obejrzenia:

Kiedy pod koniec sierpnia cały świat zwrócił swą uwagę na Londyn i ceremonię rozpoczęcia kolejnej Olimpiady, w każdej telewizji, radiu, na wielu stronach internetowych był to temat numer jeden. 
W czasie zawodów odbywały się liczne debaty, gadające głowy z lubością analizowały każdy ruch zwyciężających zawodników. W cieniu transmisji jak zwykle rozgrywał się brudny spektakl dopingu, pieniędzy i przekrętów sprytnie wykorzystujących wszelkie niedopowiedzenia prawa*. 
Teraz, w Londynie również rozgrywa się rywalizacja na Paraolimpiadzie, równie zaciekła a może nawet bardziej bo sportowcy walczą z większą pasją i zaangażowaniem - pokonując nie tylko przeciwników, ale i swoje słabości. Niestety, jeśli ktoś przypadkiem dowie się o ich sukcesach ze sportowego skrótu w TV, będzie miał szczęście, bo Paraolimpiada jest niemal całkowicie nieobecna w środkach masowego przekazu. Dla mnie jest to tak bezczelny i jawny mechanizm wykluczenia, że aż trudno mi uwierzyć, że nic się z tym nie robi, kiedy tak wiele wciąż mówi się o konieczności nauczenia ludzi funkcjonowania wśród różnorodnego społeczeństwa.
Bo czy może być lepsza metoda na oswojenie z innością niż pokazywanie, że nawet jeśli ktoś się różni, nie musi go to eliminować ze zwykłego życia? Dla mnie ci ludzie są ogromną inspiracją, kiedy budzi się we mnie słaba marudząca istota, która krzyczy, że już nie mogę, nie chce mi się, nie dam rady, mówię sobie, że mięczak ze mnie paskudny i nie ma co się nad sobą użalać, skoro ci, co mają mniej, mogą więcej niż ja. Bo mogą na przykład przebiec maraton w siedemnaście DNI będąc sparaliżowanymi od pasa w dół, jak Claire Lomas:
Mniej więcej w tym samym czasie, w Playboyu nie chcą opublikować sesji niepełnosprawnej sportsmenki, bo to by było "zbyt szokujące, frustrujące i straszące czytelników" (sic!). Oto jak wygląda ta przerażająca postać, której zdjęciami nie trzeba przerażać i niepotrzebnie niepokoić "normalnych":
Straszne, co?
Piszę o tym wszystkim, bo jest dla mnie cholernie smutne, jak wiele w mainstreamowej propagandzie jest zakłamania, fałszywej chęci zaakceptowania inności, podczas gdy w rzeczywistości mechanizmy segregacji, porządkowania i klasyfikowania ludzi (na obcych, biednych, niepełnosprawnych, innych /czytaj:kobiety/) są stale obecne i stanowią podstawę funkcjonowania wszystkiego - gospodarki, polityki, relacji społecznych. A nawet sportu...
________________________
*Ostatnio przeczytałam artykuł o tym, jak to sportowcy za pieniądze zmieniają obywatelstwo przed konkretnymi zawodami, godzą się reprezentować tego, kto da więcej i tak na przykład w tenisie stołowym w kolejnych etapach grali już prawie sami Chińczycy choć oficjalnie byli wówczas obywatelami m.in. Holandii czy Polski, wśród biegaczy prym wiodą Kenijczycy legitymujący się flagą Stanów Zjednoczonych czy Danii... 
Szczerze mówiąc nie winię za tę sytuację sportowców, którzy zapewne zaczynali swe kariery z pasji, nie dla pieniędzy, inwestując swoje siły w wielogodzinne treningi bez kontraktów, reklam itp. zostają w pewnym momencie z niczym (czy wiecie, że niegdyś super znany, uwielbiany przez media biegacz Marcin Urbaś, żyje obecnie z oszczędności i prowadzi...solarium? Smutne, że nikt nie chce wykorzystać potencjału sportowców, którzy zakończyli karierę i np. zatrudnić ich do edukacji dzieciaków). 
Niestety, sport już dawno stał się zbyt intratnym przemysłem, by obowiązywały w nim czyste reguły gry, a nagrodą było uznanie i satysfakcja. 
Lance Armstrong, któremu właśnie odebrano wszystkie tytuły był ponad 500 razy badany na obecność substancji niedozwolonych i ani razu test nie wypadł pozytywnie. Ale nagrody i tak zostały mu zabrane.
Nie wiem, czy Armstrong brał i jeśli tak, czy była to jego czy trenerów decyzja. Wiem natomiast, że bogate państwa, które inwestują w programy treningowe masę pieniędzy (przy niektórych sportowcach w USA czy Chinach zatrudnionych jest sztab kilkudziesięcioosobowy), tworzą przy ośrodkach sportowych super nowoczesne laboratoria (w pełni legalne), w których nie tworzy się tylko super opływowych strojów czy mega szybkich butów. Pracujący tam lekarze z pewnością wiedzą i doradzają ile, jak, kiedy i czego należy się napchać, żeby nie wykryły tego testy.