czwartek, 29 listopada 2012

29 listopada Dzień solidarności z ubóstwem

Wiele osób sądzi, że problem ubóstwa, to sprawa dotycząca krajów trzeciego świata, czy sytuacji po klęskach żywiołowych - perspektywa odległa i istniejąca marginalnie w naszej strefie geograficznej.
Tak nie jest, o czym można przeczytać choćby tu - z artykułu można dowiedzieć się między innymi o tym, że w samej Polsce w skrajnym ubóstwie żyją dwa miliony ludzi...

Dziś w Polskim Radio - w Trójce - pojawią się audycje poruszające ten problem, będą również wskazówki jak można pomóc tym, którzy mają mniej. Wbrew pozorom możliwości jest bardzo wiele i nawet ci, którzy nie mają czasu angażować się w wolontariat, czy brak im pieniędzy umożliwiających wspieranie finansowe, mogą pomóc choćby przez klikanie w Internecie.

Więcej o dzisiejszej akcji w Trójce tu

ps. Jeśli znacie różne strony, które umożliwiają pomaganie przez klikanie, zostawcie info w komentarzach, zrobię zbiór polecanych miejsc :)


środa, 28 listopada 2012

Ubój rytualny niezgodny z polską konstytucją czyli zabobony vs zdrowy rozsądek

Ostatnio pilnie śledzę wydarzenia związane z próbą przeforsowania uboju rytualnego jako legalnego sposobu uśmiercania zwierząt w Polsce. Dobra wiadomość jest taka, że Trybunał Konstytucyjny uznał pozwolenie wydane przez ministra rolnictwa za prawną samowolę, jako że jest ono niezgodne z konstytucją RP (więcej informacji tu).

Niestety, realne zagrożenie zezwoleniem na te barbarzyńskie, ale swoją drogą i zupełnie idiotyczne zabobony istnieje nadal, bo w styczniu ma się zjawić jakieś rozporządzenie UE i trzeba do końca grudnia toczyć walkę, by tak się nie stało, cytuję:

"Rozporządzenie Unii Europejskiej wcale nie wymusza zalegalizowania uboju rytualnego w krajach, które do tej pory go nie dopuszczały (w Polsce liczy się ustawa, nie rozporządzenie). Przeciwnie, jego art. 26 mówi: "Państwa członkowskie mogą przyjąć przepisy krajowe, które służą zapewnieniu dalej idącej ochrony zwierząt podczas ich uśmiercania". Trzeba tylko do końca roku złożyć odpowiednie zastrzeżenie - wyjaśniała Ewa Siedlecka z "Gazety Wyborczej". O to będą teraz walczyć przeciwnicy uboju rytualnego".


Protestujmy więc ile wlezie, tu jest petycja do podpisania, jak się wpisze w wyszukiwarkę hasło "sprzeciw wobec legalizacji uboju rytualnego w Polsce wyskoczy akcja na fejsie i inne inicjatywy.

Mam nadzieję, że rozsądek i empatia odniosą zwycięstwo nad idiotycznie pojętą ekonomią (bo jednym z argumentów za ubojem jest groźba pozbawienia pracy rzeźników (sic!), a ci silnie lobbują za utrzymaniem swych posadek, bo takie "czyste" mięso sprzedają za dużą kasę zagranicą) i reliktami przedpotopowego myślenia, które przekazuje bzdury o nieczystości kobiet przez tydzień w miesiącu i rzekomej woli boga o zabijaniu zwierząt (swoją drogą, fajny bóg...). 

Wszelkie te "rytuały" podszyte religią są dla mnie najgorsze, bo kompletne bzdury uzasadnia się wolą boską, a z tą trudno jest dyskutować... Sorry za mocny ton, ale jak pomyślę o tym, że moja odsłonięta twarz, stopy, samotny spacer po ulicy czy biologia obrażają jakiś absolut i każą widzieć we mnie gorszego człowieka, któremu można swobodnie obciąć rękę za kolorowe paznokcie, to nijak nie mogę się zebrać na dyplomatyczny ton, czy poprawność polityczną :/

Podobnie jest z tymi zwierzętami, które "trzeba" umęczyć, związać, doprowadzić do skrajnego stresu, podciąć gardło i dać się wykrwawić żeby bóg był wreszcie zadowolony i pozwolił je zjeść.

wtorek, 27 listopada 2012

Wegańskie inspiracje sportowe, astma i psy jedzące truskawki :)

Może część osób wpadających na ten blog już się zorientowała, że jestem sportowym świrem. Treningi robię niemal codziennie (dwa wolne dni w tygodniu to maks), bez porządnej dawki ruchu każdego dnia jestem jak nadpobudliwy dzieciak. Paradoksalnie, po mega ciężkim treningu, prysznicu i butelce wody mam dużo więcej energii niż kiedy przez klika dni naprawdę nie mogę ćwiczyć, bo jestem od rana do nocy w rozjazdach, chociaż zdarzało mi się ćwiczyć i koło północy - prawie, jak perfekcyjna pani domu, która nie pójdzie spać, jak nie umyje wanny! :D :D :D


Dość szybko się nudzę i nie znoszę wielogodzinnych, monotonnych ćwiczeń dlatego uwielbiam HIIT (trening interwałowy - bardzo intensywny i dość krótki). Wyjątkiem jest bieganie, które mimo wykonywania wciąż tych samych czynności uwielbiam i bardzo cenię sobie stan lekkiego zapadania się myśli do wewnątrz, możliwości skupienia i wyciszenia, ale i tu niekiedy przydaje mi się towarzysz do konwersacji podczas dłuższych lotów :)



Ciągle szukam inspiracji, nowych form, metod, a przede wszystkim ludzi, którzy tak jak ja z powodzeniem budują swoją wytrzymałość, siłę i kondycję wyłącznie na diecie roślinnej. Poniżej znajdziecie moje ostatnie odkrycie, ale najpierw krótka historia dlaczego tak bardzo mnie to kręci.

Nie mam żadnego glejtu na ADHD, za moich czasów dzieci wiercące się w ławce, niemogące skupić określało się mianem żywego srebra, a chłopców piszących "Juzef" uczyło ortografii na pamięć zamiast wystawiać kwit "dyslektyk", ale to w zasadzie odrębny temat. W każdym razie kiedy byłam małym glutem moim rodzicom zdarzało się przytraczać mi szelki i prowadzać... no w sumie chyba należałoby to nazwać prowadzaniem na smyczy żebym gdzieś nie zwiała :)

W każdym razie oprócz tego, że miałam kłopoty ze spokojnym siedzeniem miałam też astmę o ciężkim przebiegu (czyli np. non stop na lekach, a kilka razy w roku leżenie w szpitalu po napadach duszności). Wyborne połączenie :) Nigdy nie chodziłam na wf, zawsze miałam zwolnienie (z półtora roku siedziałam też w domu mając nauczanie indywidualne bo ciągle nie było mnie w szkole), mój lekarz zalecał ewentualnie lekki basen (ale to było mało realne bo do najbliższego osir-u było kilkanaście kilometrów, no i ciągle się przeziębiałam po wyjściu z wody), a w lato siedzenie w domu bo wszystko pyli i uczula (chyba wiem jak się musiał czuć stary astmatyk Marcel Proust...).

I tak sobie dotrwałam do liceum kiedy to (wciąż mając zwolnienie z wf - swoją drogą beznadziejnie prowadzonego) jak niemal każda młoda dziewczyna w pewnym momencie niestety stwierdziłam, że jestem za gruba. Idiotyczne i szkoda, że nie miałam wówczas tej świadomości, którą mam obecnie (uwielbiam mieć trzy dychy na karku!!!), w każdym razie zaczęłam na własną rękę trochę ćwiczyć w domu. Bez szaleństwa, bo okres dojrzewania raczej nie wyciągnął mnie z choroby (tak się czasem dzieje z alergikami i astmatykami) i wciąż przebiegnięcie iluś tam metrów kończyło się dusznościami i aplikacją leku, ale jednak coś się ruszyło.

W międzyczasie przeszłam na jasną stronę mocy - wegetarianizm (za to zaczęłam palić papierosy - idiotka skończona - które na szczęście na studiach szybko wybił mi z głowy mój P a przy okazji namówił - on, mięsożerca kiedy się poznaliśmy - na wspólne przejście na weganizm). 

A co jest dzisiaj? Jeśli nie mogę przebiec czterdziestu kilometrów, to wyłącznie dlatego, że odzywa się moje nadwyrężone kolano - nigdy płuca. Trzaskam pompki, jestem wytrzymała i dużo lepiej znam swoje ciało. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że dzięki diecie wegańskiej i regularnym ćwiczeniom doprowadziłam się do najlepszego stanu zdrowia w moim życiu (pomijając te wszystkie drobne przyjemności, kiedy ktoś myśli, że mam szesnaście lat). Wnioski pozostawiam do indywidualnego namysłu, nie będę ideologizować, że z każdej choroby da się wyciągnąć w taki sposób, na pewno nie, ale jeśli zacznie się myśleć o jedzeniu jako budulcu każdej komórki ciała, a nie tylko przelatującej przez ciało papce, to jakoś chce się staranniej dobierać produkty, czyż nie?
A to, że nie chcę odbierać nikomu życia żeby coś zjeść uznaję za oczywistość :)

Wracając do sportu, trafiłam ostatnio na cudną parę, która prowadzi stronę Fit for two - weganie, mieszkają z psami, biegają i umieszczają swoje treningi w necie. Po co? Oto credo z ich face'a:

MISSION: To INSPIRE and EMPOWER others to lead happy and healthy lives.

Why Vegan and Organic?
Without being preachy, here's a short list of what veganism and organics mean to Marta and Brock:
For the planet
For the animals
For the people
For health
For nonviolence
For love



A to przykład ćwiczeń:



No i jak ich nie polubić? Jeśli mało, to może przekonają Was ich wcinające owoce psy:


niedziela, 25 listopada 2012

Test z okazji DNIA BEZ FUTRA


Czy bezwzględne wykorzystywanie innych dla swojego własnego zysku jest złe?
Czy według zasad wyznawanej przez Ciebie wiary zabijanie, które nie służy obronie własnego życia jest złe?
Czy uważasz, że używanie przemocy wobec słabszych, bezbronnych tylko dlatego, że mają coś cennego, co chciałoby się mieć nie jest w porządku?
Czy jesteś wege (wegetarianizm, weganizm) lub rozumiesz przesłanki, którymi kierują się tacy ludzie?
Czy umiesz bawić się modą i ubrać się stylowo/fajnie/ciekawie/tak jak lubisz wykorzystując tylko ciuchy z bawełny/ekoskóry/tkanin naturalnych?
Czy uważasz, że łatwiej żyje się wśród ludzi, którzy są empatyczni i wyznają zasadę "nie rób drugiemu co tobie nie miłe" niż wśród tych, którzy dbają tylko o swoją satysfakcję i o swoje dobro?

Jeśli na któreś z pytań odpowiedziałaś/łeś TAK to znaczy, że doskonale ROZUMIESZ okrucieństwo jakie niesie ze sobą przemysł futrzarski, a Twoje poglądy są bliskie ludziom, którzy walczą o zaprzestanie tego procederu. A skoro tak jest, nie powinnaś/powienieneś popierać przemysłu futrzarskiego nosząc rzeczy wykonane z futra, kupując futra innym na prezent, czy reklamując np. na blogach o modzie takich ubrań. 
Możesz za to w prosty sposób pomóc w zakazaniu hodowli zwierząt na futra poprzez swój aktywizm np. edukację innych: drukując plakaty, wlepki, naszywki, pisząc o problemie na swoim blogu, umieszczając info na facebooku itp.




sobota, 17 listopada 2012

Nie przekraczajmy granicy szaleństwa vs. Mistrzowie hipokryzji, czyli jak jest budowany dyskurs o prawach zwierząt.

Ostatnio w dość ograniczony sposób jestem w blogosferze, nie mam zbyt wiele czasu zarówno na czytanie tego, co u innych, jak i na pisanie swoich postów, choć po głowie chodzi mi mnóstwo spraw, które nie dają mi spokoju.

Z nadejściem zimy niedola zwierząt żyjących na dworze - tych na wsi, przywiązanych do rozwalających się bud, porzuconych w czasie lata w podmiejskich lasach, wreszcie w schroniskach - jest widoczna jeszcze bardziej niż kiedy jest ciepło, sucho i da się jakoś przeżyć na resztkach wyrzucanych przez letników, czy śpiąc na dworze pod gołym niebem.

Będąc do tydzień w podmiejskich okolicach widzę zmarznięte zwierzaki przy nędznych budach, pod sklepami wychudzone psy, które na pewno zostały wyrzucone przez przyjezdnych (rasowe w 100%, a takie na wsi same się nie biorą...). To tereny, które choć nie są położone daleko od wielkiego miasta, nie wchodzą w obszar działań straży miejskiej, w najbliższej okolicy nie ma prozwierzęcej organizacji, która zajmowałaby się interwencjami. Jest miejscowa policja, której funkcjonariuszy zna każdy i vice versa - oni są znajomymi dużej części mieszkańców, więc zgłaszanie takich spraw to w dużej mierze wysyłanie policji do pociotków, albo dalekich znajomych...

Miasto bardzo rozleniwia intelektualnie, z właściwie może bardziej odziera z empatii i myślenia o innych. Na ulicach nie widać wychudzonych zwierząt, na łańcuchach i przy połamanych budach, schroniska znajdują się na obrzeżach, za murami i mało kto tam bywa - zwykle wolontariusze, czasem ktoś, kto decyduje się na adoptowanie bezdomnego zwierzaka zamiast kupować rasowego yorka czy labradora.

Dotyczy to zresztą także i innych gatunków - chorzy ludzie są skutecznie izolowani przed wzrokiem zdrowych więc nie psują widoku wieszanych w listopadzie (sic!) lampek mających przypominać o święcie wiecznej, odradzającej się miłości (sic!), śmieci zabierane są wcześnie rano, po kryjomu, żeby nikt nie widział tego, co brudne, bieda jest skrzętnie usuwana jako mało znaczący - w globanym rozrachunku - problem Urzędu Miasta w obliczu takich monumentalnych spraw jak pomniki, stadiony czy wydanie pozwolenia na anektowanie kolejnego skweru pod budowę "apartamentów" po 40m2.

To wszystko odbywa się wśród ludzi, którzy w większości deklarują, że takie zasady jak: miłość bliźniego, szacunek do życia, zakaz zabijania są priorytetami ich światopoglądu i określają stosunek do rzeczywistości.

Mam olbrzymi żal do ludzi reprezentujących myśl chrześcijańską, która - w mniejszym lub większym stopniu - leży przecież u podwalin europejskich (czy szerzej: zachodnich) wartości, że mając taką moc oddziaływania w najmniejszym nawet stopniu nie próbują realizować i wpajać naczelnej zasady tej wiary - miłości bliźniego. To trochę tak, jakby weganinem mogło się być tylko w teorii, głosiło, że zwierząt nie należy eksploatować, a w praktyce jadłoby się kotleta i uznawało, że wszystko jest ok., no bo przecież idea ideą, ale proza życia, dyspensy, ułomność natury ludzkiej itp...
Takich ludzi każdy nazwałby przecież głoszącymi pustosłowie hipokrytami, czyż nie?

Od pewnego czasu zauważyłam, że część środowisk związanych w jakiś sposób z  kościołem znalazła sobie nowego wroga w walce o swoje przekonania: ruch prozwierzęcy. Widziałam już wiele plakatów, artykułów w sieci, gdzie zdjęcie zakrwawionego płodu z aborcji zestawione jest z małpą poddawaną wiwisekcji i podpis w stylu: "Co jest ważniejsze", albo "Skoro to jest złe (wiwisekcja), to co dopiero to (aborcja)".
Niestety wymowa tych plakatów, artykułów itp. jest taka, że coś się ludziom w głowach poprzestawiało, bo wyżej cenią życie zwierzęcia, niż człowieka i zamiast chronić "prawdziwe" życie, skupiają się na obronie zwierząt.

Abstrahując od samej aborcji, która jest kwestią bardzo złożoną i wymaga rozpatrywania w wielu kontekstach, przerażające jest dla mnie to, że ludzie wydają się zupełnie nie zauważać jaki wpływ na stosunek człowieka do otaczającego go świata ma sposób, w jaki myśli o zwierzętach, przyrodzie, niezależnie od tego, czy uznaje to wszystko za wytwory boskie czy spadek po wielkim wybuchu, że wyjęcie zwierząt poza nawias zainteresowań od razu narzuca scentralizowaną, egoistyczną perspektywę myślenia o funkcjonowaniu w świecie. 

Szacunek do życia zwierząt wiąże się nie tylko w faktem, że taki ktoś jako dorosły zatrzyma się przy potrąconym psie, wrzuci do skarbonki na schronisko, czy wezwie straż jak zobaczy katowane zwierzę, ale z tym, że pomoc słabszym, pokrzywdzonym stanie się niejako naturalna i wyznaczy też kierunek myślenia o relacjach międzyludzkich. Nie znam wegan pełnych nienawiści, których obchodzi tylko czubek własnego nosa lub też żyjąc wygodnie nie interesują się w ogóle cierpieniem innych. Większość z nich jest zaangażowana w różne akcje: społeczne, animacyjne, chodzi na demonstracje zarówno Amnesty jak i w obronie zwierząt, zajmuje się wolontariatem lub wpłaca kasę. Szczerze mówiąc moi znajomi spoza tego kręgu w zasadzie nie robią nic w tym kierunku i ciężko jest ich zmobilizować do wszelkich akcji charytatywnych; żyją przede wszystkim swoim życiem i swoimi problemami. To moje własne obserwacje, ciekawa jestem czy w waszym środowisku też tak jest, czy poglądy dotyczące relacji zwierzoludzkich różnicują także w tej sferze?


Cieszy mnie coraz szerzej zakrojona dyskusja o konieczności zmiany statusu zwierząt w świecie zdominowanym przez ludzi. W niemal każdym numerze Przekroju znajduję artykuły poruszające w różnych kontekstach problem eksploatacji zwierząt, opisywane są konsekwencje, możliwości, wiele wspomina się też o diecie roślinnej jako alternatywie, w którą wierzy już nie tylko banda świrów przywiązanych do drzewa, ale i naukowcy czy lekarze.

No i słowo o tytułowym dyskursie. Ostatnio przeczytałam dwa artykuły podnoszące temat praw zwierząt. Pierwszy z nich to wywiad z Janem Hartmanem do przeczytania tu, drugi to tekst Szymona Hołowni ze strony Newsweeka. Teoretycznie wymowa obu jest taka sama: trzeba zmienić obecną sytuację, jest zbyt wiele cierpienia dookoła. Ale z pierwszym z nich to człowiek jest centrum i jego interes wyznacza granicę, którą to w końcu przybiera się w twierdzenie: "Nie przekraczajmy granicy szaleństwa bo niczego nie zjemy", stosując odpowiednią retorykę racjonalizowane jest cierpienie zadawane zwierzętom, w drugim zaś obnażany jest schizofreniczny charakter takiego myślenia i szersze konsekwencje stosowania języka, w którym to kategorie prawne, ekonomiczne są priorytetem w myśleniu o zabijaniu. Pozwalam sobie przytoczyć obszerne fragmenty obu tekstów:


Hartman:
"Krystyna Naszkowska: Jak filozof, etyk radzi sobie ze swoją mięsożernością? Przecież jedząc mięso przyczyniamy się do krzywdzenia zwierząt. Czy jeśli chcemy być naprawdę ludzcy, to musimy być wegetarianami?

Prof. Jan Hartman, filozof i bioetyk: Nie można stawiać ludziom wymagań niemożliwych do spełnienia. Zabijanie się w świecie zwierzęcym, do którego sami należymy, jest czymś zwykłym i nie ma co udawać, że nie jesteśmy zwierzętami mięsożernymi. Być może poszczególne osoby mogą się wyrzec mięsa, ale jako gatunek nie musimy, a chyba i nie możemy dążyć do takiego ideału. Człowiek, który je mięso, nie musi czuć się winny z tego powodu. Jednak powinien mieć na uwadze to, jak żyło i jak umierało zwierzę, którego mięso zjada. Powinniśmy dążyć do tego, aby, jeśli to tylko możliwe, jeść mięso pochodzące od zwierzęcia, które miało akceptowalne życie, a śmierć nie była dla niego".

(...)

- Ja na przykład, choć bardzo lubię kurczaki i ryby, często wybieram wołowinę. Uważam, że etyczniej jest jeść mięso pochodzące od dużego zwierzęcia. To bowiem oznacza, że jedna śmierć wystarczy do wykarmienia wielu osób. Wyobrażam też sobie, może naiwne, że ta krowa chodziła po łąkach, a nie stała w oborze, miała więc lepsze życie niż kurczaki stłoczone w kurniku.

Starajmy się jeść mniej. Jedzmy mniejsze porcje, rezygnujmy z mięsa w niektóre dni. To już coś, a i dla zdrowia korzyść. Jemy przecież za dużo. Ograniczenie spożywania mięsa to znacznie mniej, niż wegetarianizm, ale zawsze to coś. A stać na to większość z nas. Błędem jest stawianie sprawy wedle reguły wszystko albo nic".


Hołownia:
"Naukowcy uwielbiają mówić o wdzięczności dla zwierząt składających życie na ołtarzu nauki, o tym, że to „zło konieczne”, że to niezbędne, jeśli nauka ma iść naprzód. Pytanie tylko, czy nauka pyta kogokolwiek (np. nas beneficjentów tych tortur), czy chcemy, aby parła naprzód takim kosztem? I czy naukowcy w pogoni za habilitacjami na pewno są świadomi, że zadawanie cierpienia i śmierci ma z moralnego punktu widzenia uzasadnienie tylko wtedy, jeśli rzeczywiście może oszczędzić cierpień konkretnej istocie?

Że duch arogancji i pychy unosi się nad stwierdzeniami niektórych polskich zoologów, którzy twierdzą, że istniejąca ustawa ogranicza ich, bo przecież „największe odkrycia rodziły się z doświadczeń przeprowadzanych z czystej ciekawości”?Idźmy dalej. Warto wreszcie przyjąć do wiadomości, że zamiast ronić łezki nad losem potrąconego przez auto zajączka, powinniśmy raczej wybierać w drogerii kosmetyki, których producenci stosują się do obowiązującej od marca unijnej dyrektywy zabraniającej handlu preparatami testowanymi na zwierzętach.

Że daliśmy się uwieść państwu, które pozwala tytułować się lekarzami weterynarii osobom mającym z leczeniem tyle wspólnego co więzienny dozorca? Patrz przykład weterynarzy z końskich targów w Świętokrzyskiem czy powiatowej lekarki weterynarii z Lęborka, która patrząc na koszmarne warunki, w jakich trzymano krowy w Janowicach, orzekła, że to „typowy chów alkowowy”?

Że ktoś musiał podpisać nominację sędziego z Nowej Huty, który uznał, że wynaturzeniec wytapiający smalec z psów jest w porządku, w końcu psy zjada się także w innych kręgach kulturowych? Że to spośród naszych bliższych czy dalszych znajomych rekrutują się kretyni wyrzucający zwierzęta z jadących samochodów? Że gdziekolwiek pojawia się ktoś, kto chce zwierzętom pomóc – a wiem coś o tym, bo staram się wspierać kilka schronisk – zaraz pojawiają się ludzie, którzy lubią robić kasę, zaczynają się odwoływania zarządów przez nowe zarządy, listy otwarte do darczyńców, przepychanki i afery.

Warto zrobić taki rachunek sumienia, gdy kolejny raz najdzie nas ochota, by uronić łezkę nad opisanym w gazetce zwierzakiem. I albo sprawić, żeby były czyste, albo – chyba prędzej umrę, niźli to nastąpi – żeby nie musiały płynąć".



czwartek, 1 listopada 2012

Banana Moccha i surowa czekolada.


Na brzydką pogodą, podły nastrój, większe i mniejsze smutki najlepsza jest niewątpliwie czekolada.  No, może nie do końca, bo przez różne sprawy humor mam ostatnio dość podły, ale na małe smutki albo zawieruchę działa bezbłędnie. Ostatnio raczę się przepyszną wersją gęstej, mrożonej kawy (tak, nie ma nic lepszego zimą niż lodowe desery!); zmodyfikowany przeze mnie przepis pochodzi stąd, zweganizowana wersja, poniżej:

1.5 mrożonego banana
pół filiżanki mocnej kawy (zimnej)
filiżanka mleka (sojowego, orzechowego migdałowego) z lodówki
łyżeczka cynamonu
2 czubate łyżeczki kakao (może być surowe, natomiast rozpuszczalne odpada)
1 łyżeczka masła orzechowego

Wszystkie składniki blendujemy i gotowe! Smak tego shake'a jest fantastyczny, konsystencja przypomina fast foodowe wersje (mega gęste i słodkie), mocno czekoladowy akcent zaspokoi z pewnością gusta niejednego miłośnika czekolady :) A przy okazji w składzie nie ma cukru - samo zdrowie! 

Jeśli to za mało i na zaleczenie chandry potrzebna jest podwójna dawka czekolady, polecam wypróbowanie surowej czekolady z wiśniami i jagodami acai. Mój P. mnie ostatnio rozpieszcza małymi smakołykami, oto jego ostatnia zdobycz z jakiejś przeceny:


ps. I najlepszego z okazji Światowego Dnia Weganizmu! U mnie nastąpiło połączenie Święta Zmarłych i Dnia Wegan - w ogrodzie pali się światełko dla moich ukochanych psów, które odeszły i za wszystkie zwierzaki, które umierają przez nas, czy lądują na talerzach :/