Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kawa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kawa. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 września 2014

Wege miejsca: Turkawka

Turkawka to niewielka kawiarnia na Pradze przy ulicy Okrzei. Jedno z nielicznych miejsc po prawej stronie Wisły (a może obecnie nawet jedyne), gdzie serwowane są wyłącznie dania wegetariańskie i wegańskie. Wybierałam się tam od dłuższego czasu, przede wszystkim dlatego, że bardzo zachęcił mnie opis na facebooku:


"Kawiarnię prowadzi Spółdzielnia Socjalna "Integracja" z Bielska Podlaskiego. Celem działań spółdzielni jest szerzenie idei solidaryzmu społecznego, aktywizacja zawodowa i społeczna osób niepełnosprawnych oraz realizacja wszelkich działań istotnych dla lokalnych społeczności. Przedsięwzięcie jest pierwszą inicjatywą spółdzielni w Warszawie".


Brzmi dobrze!

Choć przestrzeń Turkawki jest naprawdę niewielka, odbywają się tu koncerty, jam session, różne spotkania tematyczne a na ściany kawiarni służą jako galeria rysunków. Więcej o wydarzeniach w Turkawce można przeczytać na FB.




W Turkawce wciągnęłam falafla, był smaczny i bardzo ładnie podany, ale cena trochę odstraszająca: 15.90 za poniższy talerz. Niestety w Warszawie jest w tej chwili tyle wegańskich miejsc i tureckich barów ze świetnym falaflem za dychę (czy 13 zeta z ziemniakami/ryżem/kaszą), że wersja Turkawkowa - ze względu na cenę - nie jest dla nich mocną konkurencją. No i porcja. Myślę, że łyżka sałaty więcej (jest jej dosłownie na dwa kęsy) nie jest wielkim kosztem, a zapełniłaby miejsce jakiegoś kaszowego dodatku, którego w zestawie nie ma (i nie musi być, ale na jego miejsce warto by coś dorzucić zwłaszcza, że hummusu jest jedna łyżka). Jestem wielkości podrośniętego dzieciaka, więc energii na powrót do domu na rowerze po falaflu wystarczyło, ale dla mojego faceta to byłaby raczej przystawka i musiałby się czymś dopchnąć. :)






I na koniec najważniejsze, czyli kawa. Jestem jak agent Dale Cooper z Miasteczka Twin Peaks. Każde miejsce oceniam przede wszystkim po serwowanej w nim kawie, niezależnie od tego, czy w grę wchodzi hotel, kawiarnia czy stacja benzynowa. Kawa w Turkawce była niezła, ale nie powalająca, za to cena: 9 zł za średniej wielkości filiżankę latte z mlekiem sojowym...



Bardzo bym chciała, żeby Turkawka została na Pradze, bo brakuje tu wege-miejsc, do których mogliby wpadać nie tylko zdeklarowani roślinożercy, ale wszyscy ci, którzy starają się wprowadzić do diety więcej roślinnych posiłków. A lokalizacja: pobliski dworzec, a w niedługiej przyszłości także stacja metra, mogą być świetną zachętą, by wpadać tu częściej. Moim zdaniem trzeba by się jednak zastanowić, jak pod względem kulinarnym i cenowym stanąć w konkury ze znajdującym się po przeciwnej stronie mostu Vege Miastem i sprawić, by klienci Turkawki chcieli do niej wracać. Bo, gdybym miała zaprosić kogoś na obiad i chciała mieć pewność, że wyjdzie zadowolony, to mając do wyboru oba miejsca, na razie wybrałabym drugą opcję.


niedziela, 7 lipca 2013

Kawowe ciasto z mąki z ciecierzycy z kremem kasztanowym i szczyptą chili



Urodzinowe ciasto dla mojego ojca, z dużą ilością czekolady, kremem kasztanowym, kawą i szczyptą chili. Raczej dla miłośników wyszukanych słodyczy, niż osób lubiących obezwładniająco słodki smak. Muszę przyznać, że to niezwykle udany eksperyment, niniejszym mąka z ciecierzycy dołącza do mojego tegorocznego dream teamu: nerkowców, mrożonych bananów i stewii, to wprost niesamowite jak smaczne i udane są wszelkie wypieki na jej bazie.

Kawowe ciasto z mąki z ciecierzycy:

2 filiżanki* mąki z ciecierzycy
1.5 filiżanki wody
Pół filiżanki syropu z agawy (wegańskiego "miodu" z mlecza, innego słodu)
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 czubate łyżki kakao
2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
2/3 filiżanki oleju
Tabliczka gorzkiej czekolady z dodatkiem chilli (lub bez, wówczas dodajemy chili oddzielnie)
Trzy garści czekoladowych dropsów do pieczenia
Krem kasztanowy*
Trochę mleka kokosowego Kier

Suche składniki dokładnie mieszamy, dolewamy oliwę, syrop z agawy i wodę z rozpuszczoną kawą. Tabliczkę czekolady rozpuszczamy w wodnej kąpieli, dolewamy do niej kilka łyżek masy (na wypadek gdyby ciasto miało ochotę się zwarzyć) i dodajemy do reszty składników. 

Na koniec wrzucamy czekoladowe dropsy zostawiając niewielką garść do posypania na wierzchu. Masę przelewamy do formy i pieczemy około 30-40 minut w temperaturze 180 stopni aż drewniany patyk wykaże, że jest suche. 

Ostudzone ciasto kroimy wzdłuż i przekładamy kremem kasztanowym. Na wierzchu ląduje łyżka mleka kokosowego Kier (z puszki przetrzymanej w lodówce co najmniej kilka godzin, za mleko innej firmy nie ręczę).


* W przepisie, który stanowił bazę dla mojej wersji ciasta miarką było amerykańskie "cup", czyli niecałe 240 ml
*Krem kasztanowy, którego użyłam:





sobota, 11 maja 2013

Ekstrakty z kawy i cynamonu D.I.Y.



Ulubiony smak? Zdecydowanie kawowy. Nie tylko w filiżance naparu, ale słodyczach, shake'ach i lodach :) Na te i podobne okoliczności przydaje się ekstrakt z kawy (rozpuszczałki nie używam, a nie zawsze mam cierpliwość parzyć dwie łyżki mielonej i czekać, aż ostygnie), postanowiłam więc przygotować kilka buteleczek domowego ekstraktu wybierając moich faworytów, czyli kawę waniliową i orzechową.

Nie jestem fanką alko i prawie go nie piję, ale w przypadku przygotowywania ekstraktów to najlepszy wybór, żeby zamknąć ulubiony smak i aromat w butelce (czy komuś oprócz mnie od razu przypomina się Süskind?), a ponieważ do ciast i innych wyrobów wystarczy dodać niewielką ilość aromatycznego płynu, procenty będą później niemal niewyczuwalne 

Do zrobienie kawowego ekstraktu użyłam wódki i rumu (czyli tego, co udało mi się znaleźć w szafkach rodziców), przepis jest banalnie prosty - potrzebujemy grubo zmielonych (lub posiekanych) ziaren kawy i alkoholu. Do słoiczków/butelek sypiemy kilka łyżeczek kawy, zalewamy wybranym alkoholem, zakręcamy i odstawiamy na półtora miesiąca (lub nawet dłużej, ekstrakt na alkoholu się nie zepsuje, a dłuższe "leżakowanie" pozwoli wyciągnąć z kawy maksimum smaku).

W podobny sposób przygotowałam też buteleczkę z ekstraktem cynamonowym (numer drugi na liście ulubionych smaków), który służy nie tylko jako świetny dodatek do shake'ów czy aromatyzowania filiżanki kawy, ale ma świetne działanie na układ pokarmowy, jest doskonałym i naturalnym konserwantem, likwiduje wolne rodniki, korzystnie wpływa na metabolizm. Poniżej przytaczam fragment artykułu o zbawiennym działaniu cynamonu, chętnych do przeczytania całości odsyłam tu i do tekstu przedstawiającego 10 powodów dlaczego warto jeść cynamon.


Cynamon a choroba wrzodowa

Wśród bakterii infekujących przewlekle system gastrojelitowy jednymi z najbardziej rozpowszechnionych i groźnych są Helicobacter pylori. Odpowiadają one za przewlekłe zapalenie żołądka oraz owrzodzenia prowadzące do zmian nowotworowych. Przeciwko H. pylori stosuje się terapię antybiotykową. Leczenie to jest trudne i często powoduje oporność bakterii. Warto więc poszukiwać ekstraktu roślinnego zdolnego do inhibicji wzrostu bakterii.
Testowano ekstrakty majeranku, rozmarynu, melisy oraz rumianku, ale najsilniejszy efekt hamujący wzrost bakterii dawał etanolowy ekstrakt cynamonu (już w stężeniu 3-12 mikrog/ml).

Grzane wino z cynamonem czy nalewka?

Jak działają związki z kory Cinnamomum? Bioaktywne składniki to aldehyd cynamonowy i eugenol, ale w alkoholowym ekstrakcie jest więcej związków zdolnych hamować aktywność enzymu ureazy bakterii. Znaczenie ma też efekt synergistyczny współdziałania dużej grupy związków polifenolowych, które dobrze rozpuszczają się w wodzie z alkoholem. Mogą one penetrować błonę komórkową bakterii, uszkadzając ją i powodując, że komórki bakterii są bardziej wrażliwe na alkohol.




czwartek, 14 lutego 2013

Tort schwarzwaldzki i niekoniecznie walentynkowa herbata w wersji DIY




Absolutny hit ostatnich tygodni, czyli wegański tort schwarzwaldzki. Pałaszowany w moje niedawne urodziny, na akcji Ciasto w miasto, wreszcie spotkaniu teamu biegowego mojego P. Każdorazowo zachwycający wszystkich i u wszystkożerców rewidujący poglądy na temat wegańskich wypieków (przyjaciel P., odkąd spróbował, ciągle wspomina o nim przez telefon).

A teraz żeby nie było, że popadam w megalomanię, muszę zaznaczyć, że pierwszą wersję tego ciasta przygotował mój ojciec robiąc mi urodzinową niespodziankę. Sam wykombinował jak zrobić wegański tort, a że niestety wege nie jest, piorunujący efekt uważam za sukces podwójny ;) 

Zmodyfikowałam nieco jego wersję, żeby ciasto było mniej zbite i delikatne, no i opracowałam quasi-cukiernicze ozdoby. Ale do rzeczy:

Na tort schwarzwaldzki potrzebujemy:

Na krem:
◆Puszkę mleka kokosowego (porządnie schłodzonego w lodówce, najlepiej choć kilka dni)
◆Słodzidła (cukier puder trzcinowy, syrop z agawy, stewia w proszku)
◆Odrobiny glukozy i skrobi ziemniaczanej albo torebkę fixu do bitej śmietany (który w zasadzie nie zawiera nic innego niż podane składniki)

Na ciasto:
◆2 szklanek mąki
◆3/4 szklanki ciemnego kakao
◆2 i 1/2 łyżeczki sody
◆szczypty soli

◆szklanki mleka
◆szklanki oleju
◆1 i 1/2 szklanki cukru dark muscovado

Do przekładania i dekoracji:
◆ dwóch tabliczek gorzkiej czekolady
◆Słoika wiśniowej konfitury (niskosłodzonej, lub gotujemy kompot z paczki mrożonych wiśni, chodzi o to, by owoce nie były zbyt słodkie)
◆3/4 kubka mocnej kawy (najlepiej zaparzonej mielonej)


Ciasto:
Pierwsze cztery produkty mieszamy w jednej misce, pozostałe trzy w drugiej. Łączymy i mieszamy łyżką żeby składniki się połączyły. Nie wkładamy w to zbyt wiele energii, ja zostawiłam trochę grudek dzięki czemu w cieście były chrupiące kawałki lekko skarmelizowanego cukru (dark muscovado jest bardzo lepki). Przekładamy do foremki, która umożliwi nam przekrojenie ciasta na trzy części w poziomie. Pieczemy do momentu, aż drewniany patyczek włożony w ciasto będzie suchy.

Krem:
Zbieramy gęstą część mleka kokosowego, miksujemy na wysokich obrotach dosładzając do smaku (nie za dużo, ciasto jest dość słodkie), dodajemy usztywniacz (czyli skrobię lub fix) i jeszcze chwilę miksujemy. Jeśli ciasto będzie zjedzone w niedługim czasie po przygotowaniu myślę, że spokojnie można ominąć ten dodatek do śmietany. Jednak jeśli ma stać, lub będzie podróżować, warto go dodać żeby uniknąć rozpływania się kremu.

Wierzch:
W kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę, na rozłożonym papierze do pieczenia (albo innej nieprzywierającej powierzchni) rozmazujemy ją w prostokątne płaty i pozostawiamy do zastygnięcia. Kiedy czekolada stwardnieje, ale będzie wciąż plastyczna, delikatnie odrywamy kawałki czekolady i zwijamy je w przeróżne kształty. Ozdoby wkładamy do lodówki, żeby całkowicie stężały.


Ostudzone ciasto kroimy wzdłuż na trzy części, kompletnie nie potrafię kroić tortu nitką, więc żeby płaty były równe, posłużyłam się odwróconym talerzem: ciasto wylądowało na stole, a ja opierając nóż o talerz przesuwałam nim po blacie. Odkrojony kawałek odłożyłam na bok i powtórzyłam operację z pozostałą częścią ciasta.

Nasączamy spód tortu kawą, smarujemy konfiturami, kładziemy trochę bitej śmietany i przykrywamy środkowym płatem ciasta. Na to znów kawa, konfitury, krem i kładziemy wierzch. Pozostałą część czekolady rozsmarowujemy na torcie i wkładamy go na chwilę do lodówki, żeby czekolada nieco stężała. Kiedy będzie jeszcze miękka, układamy na niej ozdoby i ponownie zamykamy w lodówce.
Połączenie bardzo ciemnego, czekoladowego ciasta z goryczą kawy, kwaskowatym posmakiem wiśni i delikatnym kremem o kokosowej nucie jest nieziemskie!


_____________________
Walentynki, jak i każde święta, gdzie na trzy cztery trzeba coś robić bo kalendarz tak każe, zawsze wzbudzały we mnie niechęć. Jednak są i dobre strony takich dni. Na przykład mimo tego, że oficjalnie dawno przestałam być dzieckiem, zawsze z moimi rodzicami robimy sobie drobne prezenty 6 grudnia, w Dzień Dziecka też mogę liczyć na dobrą kawę albo fajne skarpety :) 
Podobnie jest w Walentynki, dlatego przygotowałam herbatę ze szczyptą miłości :) Niekoniecznie przeznaczoną tylko na 14-go lutego, niekoniecznie dla tych, którzy są "sparowani". No bo czy nie można ofiarować takiego pudełka przyjacielowi, siostrze czy rodzicom właśnie?

Pomysł na herbatę z notatkami na zawieszkach chodził za mną od dawna, ale oczywiście net mnie wyprzedził i wpisując w wujka gugla hasło "DIY tea" wyskoczyło mi mnóstwo inspiracji. Dlatego mogę sobie przypisać tylko wykonanie poniższego pudełka :)

Idea jest prosta - zamiast oryginalnych zawieszek przypięłam do torebek karteczki z różnymi napisami, obrazkami, hasłami. Tak, żeby każda była niespodzianką :







czwartek, 1 listopada 2012

Banana Moccha i surowa czekolada.


Na brzydką pogodą, podły nastrój, większe i mniejsze smutki najlepsza jest niewątpliwie czekolada.  No, może nie do końca, bo przez różne sprawy humor mam ostatnio dość podły, ale na małe smutki albo zawieruchę działa bezbłędnie. Ostatnio raczę się przepyszną wersją gęstej, mrożonej kawy (tak, nie ma nic lepszego zimą niż lodowe desery!); zmodyfikowany przeze mnie przepis pochodzi stąd, zweganizowana wersja, poniżej:

1.5 mrożonego banana
pół filiżanki mocnej kawy (zimnej)
filiżanka mleka (sojowego, orzechowego migdałowego) z lodówki
łyżeczka cynamonu
2 czubate łyżeczki kakao (może być surowe, natomiast rozpuszczalne odpada)
1 łyżeczka masła orzechowego

Wszystkie składniki blendujemy i gotowe! Smak tego shake'a jest fantastyczny, konsystencja przypomina fast foodowe wersje (mega gęste i słodkie), mocno czekoladowy akcent zaspokoi z pewnością gusta niejednego miłośnika czekolady :) A przy okazji w składzie nie ma cukru - samo zdrowie! 

Jeśli to za mało i na zaleczenie chandry potrzebna jest podwójna dawka czekolady, polecam wypróbowanie surowej czekolady z wiśniami i jagodami acai. Mój P. mnie ostatnio rozpieszcza małymi smakołykami, oto jego ostatnia zdobycz z jakiejś przeceny:


ps. I najlepszego z okazji Światowego Dnia Weganizmu! U mnie nastąpiło połączenie Święta Zmarłych i Dnia Wegan - w ogrodzie pali się światełko dla moich ukochanych psów, które odeszły i za wszystkie zwierzaki, które umierają przez nas, czy lądują na talerzach :/

piątek, 10 sierpnia 2012

Pyszne "nic takiego" i granita kawowa







Wspomniane w tytule "nic takiego" to widziany już przeze mnie wielokrotnie na różnych stronach poświęconych ćwiczeniom, bieganiu itp. przepis na przekąskę z jabłek, masła orzechowego i dodatków (rodzynki, płatki, kawałki czekolady). Zawsze jak widziałam zdjęcia, mówiłam sobie, że muszę wreszcie spróbować. 
No i zrobiłam. Zwykłe składniki, a smak wprost nieziemski - z pewnością godny przekrojenia jabłka na plastry, posmarowania masłem orzechowym i posypania ulubionymi dodatkami. U mnie tym razem była żurawina, ale wyobrażam sobie, że z czekoladą to musi wprost zabijać! :D

Do picia granita kawowa: mocną filiżankę kawy należy posłodzić do smaku. Ja zamiast cukru dodałam liker waniliowy Victoria Cymes (bardzo dobre syropy barmańskie, w miarę przystępna cena) i trochę mleka sojowego. Wymieszany płyn zamrażamy, kiedy jest dość mocno zbity blendujemy końcówką do lodu (jeśli wolimy drobniejszą strukturę), lub paćkamy widelcem (wówczas nie czekamy aż masa będzie tak mocno zmrożona) i podajemy w wysokiej szklance. Fajnie pije się z łyżką gęstego mleka kokosowego i przez słomkę - kawiarniany sznyt ;)



poniedziałek, 6 lutego 2012

Poniedziałkowy kac i ciasto drożdżowe



W poniedziałki zwykle robię małe podsumowanie. Nie, w zasadzie powinnam zacząć od piątku. Pod koniec tygodnia powstaje w mojej głowie lista rzeczy, którą zrobię w weekend. Wkraczam w kolejną sobotę pełna nadziei, optymizmu, zapału i silnej woli. I teraz powinno być o poniedziałku. Otóż w poniedziałki robię małe podsumowanie. Co udało mi się zrobić. No i ostatnio (dodam, że ostatnio może pomieścić w sobie np. pół roku) nie udaje się niemal nic. W sobotę budzik nastawiony na 9:00. Dzwoni. Psy patrzą na mnie jak na nienormalną i przytulają się mocnej. No to wyłączam. I tak poranek przeciąga się do jakiejś dwunastej... Trzy kawy, nowy odcinek ulubionego serialu kryminalnego, albo dokument na Iplexie. Dodam, że przebarłożone z P. i sforą w niepościelonym cały dzień łóżku (dokładniej - w naszym barłogu na podłodze, nie śpimy z P. na łóżku) No dobra, nie szkodzi, jest jeszcze druga część dnia no i niedziela. Full czasu! A jednak... Przegląd prasy z ostatniego tygodnia (bo w ciągu tygodnia nie ma czasu a mamy prenumeratę teczkową GW), hm... sporo tego. O... za oknem się ściemnia, no to zaraz trzeba psiny nakarmić, wykombinować fajny obiad (bo w ciągu tygodnia nie ma czasu na zabawę i eksperymenty), może jeszcze jeden odcinek? No dobra, jest jeszcze niedziela...
Był co prawda trening, czytanie, siedzenie przy kompie=praca, ale i bezsensowne tracenie czasu w necie, nadprogramowe oglądanie kryminałów. Nie było za to mnóstwa rzeczy, które miałam w głowie w piątek... 
W poniedziałki robię małe podsumowanie...

________________________________
Na pocieszenie ciasto drożdżowe i filiżanka popołudniowej kawy, w sam raz na wieczorną zamułę i moralnego kaca.

Ciasto:
2 dkg drożdży
350 g mąki pszennej
5 łyżek cukru trzcinowego
120 ml mleka sojowego
5 łyżek oleju
ekstrakt waniliowy (albo zwykły aromat)
garść rodzynek


Mleko, cukier, drożdże i trochę mąki wymieszać i odstawić do wyrośnięcia. Dodać resztę mąki, olej, ekstrakt i zanieść ciasto. Ponownie odstawić do wyrośnięcia. Dodać sparzone wrzątkiem rodzynki, zagnieść, włożyć do foremki i piec około 50 minut. Piekłam swój egzemplarz w piekarniku, który nie posiada regulacji temperatury, grzeje ile fabryka dała - prawdopodobnie było to około 180 stopni.
Ciasto udaje się fantastycznie także w maszynie do pieczenia chleba (robiłam wielokrotnie). Wrzucamy wszystko, klik, wybieramy guzik, ciach. Wychodzimy z kuchni.