piątek, 5 czerwca 2015

Weganka w Chinach (część I)

Często wyjeżdżam (taka praca), ale tym razem rzuciło mnie naprawdę daleko. Chiny. Moja pierwsza wizyta w Azji, na pewno nie ostatnia. Nieznane mi dotąd poczucie kompletnego zagubienia - w niezrozumiałym świecie i języku. Więcej różnic niż podobieństw, konieczność nauczenia się odpowiedniego zachowania a nawet poruszania się po ulicy, bo w niektórych miastach sygnalizację ignorują wszyscy - od kierowców autobusów po pieszych - a zarówno chodnikami jak i ulicą bez przerwy mkną dziesiątki skuterów.

Ale do rzeczy. Jak podróżuje się po Chinach wegance? Ciężko. Bez przewodnika w postaci osoby znającej chiński (na szczęście miałam w grupie zarówno świetnie władających po chińsku Polaków jak i znajomego Chińczyka), bardzo trudno sprawdzić skład czegokolwiek (napisy po angielsku trafiają się bardzo rzadko) albo dopytać w restauracji o składniki potraw. Bo może się okazać, że pięknie brzmiące "tofu z warzywami" jest okraszone sosem, który powstał na bazie mięsnego bulionu...

Jednak jak już trafi się na wegańskie jedzenie, nie można odkleić się od różnych rodzajów tofu, ostrego szpinaku, specyficznych kiszonek i wyrazistych sosów. Próbując różnych potraw miałam wrażenie, że znana mi z Polski kuchnia chińska ma bardzo niewiele wspólnego z tym, jak smakuje w oryginalnym wydaniu. Jest przede wszystkim niesamowicie zróżnicowana, każdą prowincję wyróżnia nieco inna dominanta smakowa (od słodkiej po bardzo ostrą), zaś propozycje azjatyckich restauracji oferujących dania chińskie mają zwykle dość podobny, słodkawy charakter.

Jeśli chce się spróbować chińskich smaków, proponuję zakupy w delikatesach oferujących importowane sosy, marynaty i przyprawy. Ceny są naprawdę przyzwoite a słoik pasty chilli czy z czarnej fasoli kupiony za nawet za 10 czy 15 złotych wystarczy nam na długo.


______________
Orzeszki podawane w restauracjach w oczekiwaniu na dania główne. Niektóre smakowe (w marynacie), inne przyrządzane na bardzo ostro. Zjedzenie ich pałeczkami było dla mnie mega wyzwaniem (śliskie, małe, obłe = katastrofa), ale pod koniec wyjazdu już zapomniałam po co jest widelec.




Napoje owocowe m.in. o smaku liczi i wędzonej śliwki (korzenny, przypominający w smaku kompot wigilijny).


Bardzo podobał mi się sposób podawania jedzenia. Każdy otrzymuje miskę ryżu tylko dla siebie a wszystkie sosy, warzywa, tofu i inne potrawy stoją na środku stołu tak, żeby każdy mógł skubnąć pałeczkami tyle, ile chce. Dzięki temu spróbowałam wielu dań i nie byłam zmuszona do zamówienia tylko jednej.


 Bakłażan pieczony z czosnkiem.

Tofu, kilka rodzajów grzybów, ryż, szpinak. Czyli mój podstawowy zestaw wyjazdowy.



Jedno z pierwszych hotelowych śniadań. Kiszona rzodkiewka i kapusta, szpinak, tofu, arbuz. Chłopcy nieco jęczeli mając do wyboru jeszcze słodkie ziemniaki z wody, słodkie bułki i jakieś mięsne coś, do czego nawet nie zaglądałam, ale przyzwyczaili się ;)


Przystawka w innej restauracji. Zgodnie z definicją: pomidory, ogórki, arbuz, czyli owoce :)




Kolejny przykład bardzo integracyjnego posiłku. Na środku stołu na palniku gotuje się bardzo ostra zupa, dookoła stoi mnóstwo rzeczy, które każdy wkłada do wywaru, podgotowuje i pałeczkami wyciąga na swój talerz. Ja miałam swój wegański bulion w oddzielnym tygielku (na samym środku dużego kociołka) a do niego wybór grzybów (powyżej), kilka rodzajów tofu, gałązki kolendry, słodkie ziemniaki, kukurydzę. Do tego ryż i bardzo gęsty sos sezamowy. 




Cały poniższy talerz wypełnia tofu. Jeden z moich ulubionych produktów, nie mogłam się odkleić od talerza :) :) :) ugotowane w bulionie smakowało fantastycznie, na pewno spróbuję przygotować je w ten sposób.



Dalszy ciąg moich chińskich zmagań i przepisy na dania, które można przyrządzić bez wizyty w Azji w następnych postach. Do Państwa Środka wybieram się znów w niedługim czasie.

3 komentarze:

  1. Pysznie!Tofu na tyle sposobów:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale pyszności! Zazdroszczę takich doznań smakowych :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale super wpis. Powiem szczerze, że sama przygotowuję plan pobytu w Tokio (moje osobiste marzenie, które powoli się krystalizuje finansowo) i boję się jeśli chodzi o jedzenie tam. Uwielbiam kuchnię azjatycką - te smaki, przyprawy, sposób podawania. Mniami. Czekam na kolejny wpis o Chinach :3
    Pozdrawiam z Edynburga

    OdpowiedzUsuń