sobota, 17 listopada 2012

Nie przekraczajmy granicy szaleństwa vs. Mistrzowie hipokryzji, czyli jak jest budowany dyskurs o prawach zwierząt.

Ostatnio w dość ograniczony sposób jestem w blogosferze, nie mam zbyt wiele czasu zarówno na czytanie tego, co u innych, jak i na pisanie swoich postów, choć po głowie chodzi mi mnóstwo spraw, które nie dają mi spokoju.

Z nadejściem zimy niedola zwierząt żyjących na dworze - tych na wsi, przywiązanych do rozwalających się bud, porzuconych w czasie lata w podmiejskich lasach, wreszcie w schroniskach - jest widoczna jeszcze bardziej niż kiedy jest ciepło, sucho i da się jakoś przeżyć na resztkach wyrzucanych przez letników, czy śpiąc na dworze pod gołym niebem.

Będąc do tydzień w podmiejskich okolicach widzę zmarznięte zwierzaki przy nędznych budach, pod sklepami wychudzone psy, które na pewno zostały wyrzucone przez przyjezdnych (rasowe w 100%, a takie na wsi same się nie biorą...). To tereny, które choć nie są położone daleko od wielkiego miasta, nie wchodzą w obszar działań straży miejskiej, w najbliższej okolicy nie ma prozwierzęcej organizacji, która zajmowałaby się interwencjami. Jest miejscowa policja, której funkcjonariuszy zna każdy i vice versa - oni są znajomymi dużej części mieszkańców, więc zgłaszanie takich spraw to w dużej mierze wysyłanie policji do pociotków, albo dalekich znajomych...

Miasto bardzo rozleniwia intelektualnie, z właściwie może bardziej odziera z empatii i myślenia o innych. Na ulicach nie widać wychudzonych zwierząt, na łańcuchach i przy połamanych budach, schroniska znajdują się na obrzeżach, za murami i mało kto tam bywa - zwykle wolontariusze, czasem ktoś, kto decyduje się na adoptowanie bezdomnego zwierzaka zamiast kupować rasowego yorka czy labradora.

Dotyczy to zresztą także i innych gatunków - chorzy ludzie są skutecznie izolowani przed wzrokiem zdrowych więc nie psują widoku wieszanych w listopadzie (sic!) lampek mających przypominać o święcie wiecznej, odradzającej się miłości (sic!), śmieci zabierane są wcześnie rano, po kryjomu, żeby nikt nie widział tego, co brudne, bieda jest skrzętnie usuwana jako mało znaczący - w globanym rozrachunku - problem Urzędu Miasta w obliczu takich monumentalnych spraw jak pomniki, stadiony czy wydanie pozwolenia na anektowanie kolejnego skweru pod budowę "apartamentów" po 40m2.

To wszystko odbywa się wśród ludzi, którzy w większości deklarują, że takie zasady jak: miłość bliźniego, szacunek do życia, zakaz zabijania są priorytetami ich światopoglądu i określają stosunek do rzeczywistości.

Mam olbrzymi żal do ludzi reprezentujących myśl chrześcijańską, która - w mniejszym lub większym stopniu - leży przecież u podwalin europejskich (czy szerzej: zachodnich) wartości, że mając taką moc oddziaływania w najmniejszym nawet stopniu nie próbują realizować i wpajać naczelnej zasady tej wiary - miłości bliźniego. To trochę tak, jakby weganinem mogło się być tylko w teorii, głosiło, że zwierząt nie należy eksploatować, a w praktyce jadłoby się kotleta i uznawało, że wszystko jest ok., no bo przecież idea ideą, ale proza życia, dyspensy, ułomność natury ludzkiej itp...
Takich ludzi każdy nazwałby przecież głoszącymi pustosłowie hipokrytami, czyż nie?

Od pewnego czasu zauważyłam, że część środowisk związanych w jakiś sposób z  kościołem znalazła sobie nowego wroga w walce o swoje przekonania: ruch prozwierzęcy. Widziałam już wiele plakatów, artykułów w sieci, gdzie zdjęcie zakrwawionego płodu z aborcji zestawione jest z małpą poddawaną wiwisekcji i podpis w stylu: "Co jest ważniejsze", albo "Skoro to jest złe (wiwisekcja), to co dopiero to (aborcja)".
Niestety wymowa tych plakatów, artykułów itp. jest taka, że coś się ludziom w głowach poprzestawiało, bo wyżej cenią życie zwierzęcia, niż człowieka i zamiast chronić "prawdziwe" życie, skupiają się na obronie zwierząt.

Abstrahując od samej aborcji, która jest kwestią bardzo złożoną i wymaga rozpatrywania w wielu kontekstach, przerażające jest dla mnie to, że ludzie wydają się zupełnie nie zauważać jaki wpływ na stosunek człowieka do otaczającego go świata ma sposób, w jaki myśli o zwierzętach, przyrodzie, niezależnie od tego, czy uznaje to wszystko za wytwory boskie czy spadek po wielkim wybuchu, że wyjęcie zwierząt poza nawias zainteresowań od razu narzuca scentralizowaną, egoistyczną perspektywę myślenia o funkcjonowaniu w świecie. 

Szacunek do życia zwierząt wiąże się nie tylko w faktem, że taki ktoś jako dorosły zatrzyma się przy potrąconym psie, wrzuci do skarbonki na schronisko, czy wezwie straż jak zobaczy katowane zwierzę, ale z tym, że pomoc słabszym, pokrzywdzonym stanie się niejako naturalna i wyznaczy też kierunek myślenia o relacjach międzyludzkich. Nie znam wegan pełnych nienawiści, których obchodzi tylko czubek własnego nosa lub też żyjąc wygodnie nie interesują się w ogóle cierpieniem innych. Większość z nich jest zaangażowana w różne akcje: społeczne, animacyjne, chodzi na demonstracje zarówno Amnesty jak i w obronie zwierząt, zajmuje się wolontariatem lub wpłaca kasę. Szczerze mówiąc moi znajomi spoza tego kręgu w zasadzie nie robią nic w tym kierunku i ciężko jest ich zmobilizować do wszelkich akcji charytatywnych; żyją przede wszystkim swoim życiem i swoimi problemami. To moje własne obserwacje, ciekawa jestem czy w waszym środowisku też tak jest, czy poglądy dotyczące relacji zwierzoludzkich różnicują także w tej sferze?


Cieszy mnie coraz szerzej zakrojona dyskusja o konieczności zmiany statusu zwierząt w świecie zdominowanym przez ludzi. W niemal każdym numerze Przekroju znajduję artykuły poruszające w różnych kontekstach problem eksploatacji zwierząt, opisywane są konsekwencje, możliwości, wiele wspomina się też o diecie roślinnej jako alternatywie, w którą wierzy już nie tylko banda świrów przywiązanych do drzewa, ale i naukowcy czy lekarze.

No i słowo o tytułowym dyskursie. Ostatnio przeczytałam dwa artykuły podnoszące temat praw zwierząt. Pierwszy z nich to wywiad z Janem Hartmanem do przeczytania tu, drugi to tekst Szymona Hołowni ze strony Newsweeka. Teoretycznie wymowa obu jest taka sama: trzeba zmienić obecną sytuację, jest zbyt wiele cierpienia dookoła. Ale z pierwszym z nich to człowiek jest centrum i jego interes wyznacza granicę, którą to w końcu przybiera się w twierdzenie: "Nie przekraczajmy granicy szaleństwa bo niczego nie zjemy", stosując odpowiednią retorykę racjonalizowane jest cierpienie zadawane zwierzętom, w drugim zaś obnażany jest schizofreniczny charakter takiego myślenia i szersze konsekwencje stosowania języka, w którym to kategorie prawne, ekonomiczne są priorytetem w myśleniu o zabijaniu. Pozwalam sobie przytoczyć obszerne fragmenty obu tekstów:


Hartman:
"Krystyna Naszkowska: Jak filozof, etyk radzi sobie ze swoją mięsożernością? Przecież jedząc mięso przyczyniamy się do krzywdzenia zwierząt. Czy jeśli chcemy być naprawdę ludzcy, to musimy być wegetarianami?

Prof. Jan Hartman, filozof i bioetyk: Nie można stawiać ludziom wymagań niemożliwych do spełnienia. Zabijanie się w świecie zwierzęcym, do którego sami należymy, jest czymś zwykłym i nie ma co udawać, że nie jesteśmy zwierzętami mięsożernymi. Być może poszczególne osoby mogą się wyrzec mięsa, ale jako gatunek nie musimy, a chyba i nie możemy dążyć do takiego ideału. Człowiek, który je mięso, nie musi czuć się winny z tego powodu. Jednak powinien mieć na uwadze to, jak żyło i jak umierało zwierzę, którego mięso zjada. Powinniśmy dążyć do tego, aby, jeśli to tylko możliwe, jeść mięso pochodzące od zwierzęcia, które miało akceptowalne życie, a śmierć nie była dla niego".

(...)

- Ja na przykład, choć bardzo lubię kurczaki i ryby, często wybieram wołowinę. Uważam, że etyczniej jest jeść mięso pochodzące od dużego zwierzęcia. To bowiem oznacza, że jedna śmierć wystarczy do wykarmienia wielu osób. Wyobrażam też sobie, może naiwne, że ta krowa chodziła po łąkach, a nie stała w oborze, miała więc lepsze życie niż kurczaki stłoczone w kurniku.

Starajmy się jeść mniej. Jedzmy mniejsze porcje, rezygnujmy z mięsa w niektóre dni. To już coś, a i dla zdrowia korzyść. Jemy przecież za dużo. Ograniczenie spożywania mięsa to znacznie mniej, niż wegetarianizm, ale zawsze to coś. A stać na to większość z nas. Błędem jest stawianie sprawy wedle reguły wszystko albo nic".


Hołownia:
"Naukowcy uwielbiają mówić o wdzięczności dla zwierząt składających życie na ołtarzu nauki, o tym, że to „zło konieczne”, że to niezbędne, jeśli nauka ma iść naprzód. Pytanie tylko, czy nauka pyta kogokolwiek (np. nas beneficjentów tych tortur), czy chcemy, aby parła naprzód takim kosztem? I czy naukowcy w pogoni za habilitacjami na pewno są świadomi, że zadawanie cierpienia i śmierci ma z moralnego punktu widzenia uzasadnienie tylko wtedy, jeśli rzeczywiście może oszczędzić cierpień konkretnej istocie?

Że duch arogancji i pychy unosi się nad stwierdzeniami niektórych polskich zoologów, którzy twierdzą, że istniejąca ustawa ogranicza ich, bo przecież „największe odkrycia rodziły się z doświadczeń przeprowadzanych z czystej ciekawości”?Idźmy dalej. Warto wreszcie przyjąć do wiadomości, że zamiast ronić łezki nad losem potrąconego przez auto zajączka, powinniśmy raczej wybierać w drogerii kosmetyki, których producenci stosują się do obowiązującej od marca unijnej dyrektywy zabraniającej handlu preparatami testowanymi na zwierzętach.

Że daliśmy się uwieść państwu, które pozwala tytułować się lekarzami weterynarii osobom mającym z leczeniem tyle wspólnego co więzienny dozorca? Patrz przykład weterynarzy z końskich targów w Świętokrzyskiem czy powiatowej lekarki weterynarii z Lęborka, która patrząc na koszmarne warunki, w jakich trzymano krowy w Janowicach, orzekła, że to „typowy chów alkowowy”?

Że ktoś musiał podpisać nominację sędziego z Nowej Huty, który uznał, że wynaturzeniec wytapiający smalec z psów jest w porządku, w końcu psy zjada się także w innych kręgach kulturowych? Że to spośród naszych bliższych czy dalszych znajomych rekrutują się kretyni wyrzucający zwierzęta z jadących samochodów? Że gdziekolwiek pojawia się ktoś, kto chce zwierzętom pomóc – a wiem coś o tym, bo staram się wspierać kilka schronisk – zaraz pojawiają się ludzie, którzy lubią robić kasę, zaczynają się odwoływania zarządów przez nowe zarządy, listy otwarte do darczyńców, przepychanki i afery.

Warto zrobić taki rachunek sumienia, gdy kolejny raz najdzie nas ochota, by uronić łezkę nad opisanym w gazetce zwierzakiem. I albo sprawić, żeby były czyste, albo – chyba prędzej umrę, niźli to nastąpi – żeby nie musiały płynąć".



17 komentarzy:

  1. Wszystko to prawdopodobnie nigdy się już nie zmieni. Cieszy mnie, że jest coraz więcej wegan, ale nie wierzę już w wegańską rewolucję i lepszy świat. Zbyt wiele jest właśnie tego typu hipokryzji - kotek i piesek są biedne, poświęcimy ostatnią kasę, by ratować,pomóc, skazać winnych katowania, jednocześnie radośnie wpieprzając świnkę, "bo tak zawsze było", "bo coś trzeba jeść".
    Niestety pewne rzeczy trudno jest wytłumaczyć - wygodnictwo, zamknięte klapki na oczach niektórych osób naprawdę są nie do przeskoczenia. Nie dano mi kota do adopcji, bo jestem weganką i zdradziłam się, że nie chcę karmić go karmą mięsną - stowarzyszenie, walcząc o dobro kota, nie dało go komuś, kto zadbałby i o niego, i o krowę/kurczaka, nie kupując ich w postaci puszki z karmą. Schizofrenia.
    A ostatnio jakiś obcy człowiek poradził mi w dyskusji na fb, żebym "poszukała sensu życia gdzie indziej", bo teraz przysłania mi go jedzenie. Słowo "weganizm" jest płachtą na (ludzkiego) byka. Dlaczego? Bo odsłania ludziom ich własną hipokryzję i niekonsekwencję.

    Przepraszam, że tak gorzko dziś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja raz na jakiś czas przechodzę swój mały kryzys: nie w kwestii swoich wyborów i światopoglądu, ale tego jak poradzić sobie z ogromną skalą cierpienia, na jakie człowiek wydaje zwierzęta. Rzygać mi się chcę, jak pomyślę, że np. przez ściemę jakiejś firmy umyłam włosy szamponem, który był testowany, bo dla mnie ból tych zwierząt nie jest jakąś abstrakcją, ideą, ale namacalnym, żywym cierpieniem. Zwłaszcza jak próbuję choć trochę poprawić warunki, w jakich żyją okoliczne zwierzęta i widzę te wszystkie biedaki i ich "właścicieli"...

      Nie wiem, ile da się zmienić w perspektywie globalnej i nie raz muszę mocno sobą potrząsnąć, żeby nie wpaść w jakiś permanentny dół, za to jak widzę psa sąsiadów, który po akcji ulotkowej wreszcie jest spuszczany, albo faceta, który naprawia psu rozpadającą się budę, wiem, że warto mimo wszystko ruszyć dupsko. Dla mnie kluczem jest edukacja, większość ludzi żyje tak, jak ich nauczono, nie każdy ma chęć, siłę czy na tyle szerokie horyzonty, żeby analizować swoje działania i świadomie je kształtować. Dlatego uważam, że powinno się uczyć stosunku do zwierząt - np. w ramach wiedzy o społeczeństwie zabierać dzieciarnię do schroniska i pokazywać co się dzieje. Takie rzeczy działają, zdarza mi się pracować z dzieciakami ze szkół "monolitycznych" i integracyjnych. Stosunek jednych i drugich do dzieci niepełnosprawnych jest diametralnie inny. W "normalnych" klasach odzywki "ty downie", popychanie słabszych to standard, w integracyjnych nie ma o tym mowy, wprowadzenie do klasy kolegi na wózku jest oczywiste, nikt się za nim nie ogląda z politowaniem, ciekawością czy niechęcią. Tylko, że w sprawa traktowania zwierząt wciąż obchodzi dość niewielką liczbę osób i szeroko zakrojona edukacja w tym zakresie wydaje mi się na razie projektem odległym, niestety, w czasie, ale nie niemożliwym.

      Myślę, że trafiłaś w sedno pisząc, że weganizm jest nieprzyjemny przez konsekwencję łączącą światopogląd z działaniem. Jedną z rzeczy, którą słyszę najczęściej pod swoim adresem (oprócz tekstów co jem, bla bla), jest stwierdzenie, że moja silna wola jest godna podziwu, bo niezależnie od sytuacji nie rezygnuję z bycia wege, nie zeżrę w trasie parówki na Orlenie, nie kupię pięknie pachnącego kremu jeśli nie mam pewności, że jest ok, itp. Dla mnie to żadna silna wola, ani jakieś ascetyczne życie pełne zakazów, tylko norma: zgodność teorii z praktyką. Proste.

      A z Twoim niedoszłym kotem historia absurdalna :/ Dosłownie zaniemówiłam jak to przeczytałam. Brak słów na idiotyzm takiego myślenia. A najsmutniejsze jest to, że być może z podobnie głupich powodów odmawiają zwierzętom nowego, dobrego domu (nie mówiąc już o zniechęcaniu niedoszłych właścicieli do brania zwierząt z fundacji - znam takie przypadki), a z drugiej strony czasem wydaje się zwierzaki ludziom, którzy np. mają wyrok za znęcanie :/

      Usuń
  2. Temat rzeka, ale bardzo cieszę się, że tak się angażujesz i jestem pewna, że warto. Metoda małych kroków jest lepsza niż nie robienie niczego. Też nie wierzę w jakiś nagły, wielki przełom, że z dnia na dzień wszyscy będą weganami, ale pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu wszyscy na około palili papierosy. Niepalący należeli do mniejszości, musieli się podporządkować. W tej chwili (przynajmniej w Niemczech) w wielu miejscach publicznych jest zakaz palenia i można zaobserwować, jaki ma to wpływ na tę sprawę. W przeciągu kilku lat zmieniła się świadomość, coraz więcej osób rzuca palenie bo nie jest to już takie fajne, w dodatku dość niewygodne. W ten sposób sytuacja się odwróciła, teraz palacze muszą wychodzić, szukać wyznaczonych miejsc, a ja wreszcie mogę wrócić z knajpy bez smrodu, trzymającego się moich włosów i ubrań. Tak samo było z futrami, media i aktywiści robili tyle szumu, że paradowanie się w futrach wyszło nieco z mody. Podobnie z tym szacunkiem do pozostałych zwierząt. Coraz więcej osób decyduje się na weganiz, a Ci, którzy nimi nie są, stają się nieco bardzej wegetariańscy i zwracają uwagę na to, co jedzą.
    Oczywiście, osłabia mnie za każdym razem myśl o tym, jak i w jakich ilościach produkuje się mięso, i że część wyprodukowanych zwierząt wyrzuca się, bo wszyscy chcą jeść steki, ale nikt nie chce jeść pozostałych części zwierzęcia, ale mam nadzieję, że weganizm z czasem zdobędzie dużo większą popularność, potrzeba tylko trochę czau i naszego zaangażowania.
    Może to trochę za naiwnie brzmi, co napisałam, rzeczywistość pewnie jest straszna, a wszyscy weganie tego świata razem wzięci, to jedynie kropla w morzu, ale najważniejsze jest, aby działać dalej i tak, jak piszesz, tłumaczyć.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mimo upływających lat mam w sobie podskórne przekonanie, że to ma sens! Najlepszym dowodem jest dla mnie fakt, że niewiele ponad sto lat temu, kobiety nie mogły głosować! Jakby nikt nie otworzył ust i nie zaprotestował myśląc, że nic to nie da, to do dziś zasuwałybyśmy w gorsecie z mężami starszymi o 30 lat ;)

      Usuń
  3. Pozwoliłam sobie zamieścić Twój wpis na swoim blogu. Doskonale ujęłaś to co większość z nas (wegan) myśli.
    Ja jednak staram się nie tracić nadziei na zmianę. Nie będzie to zmiana nagła, ale lepsza zmiana stopniowa niż żadna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :*
      thnx! Strasznie mi miło, mam nadzieję, że dyskusja o prawach zwierząt dotrze do coraz szerszych kręgów :)

      Usuń
  4. Bardzo ubolewam nad kwestiami dotyczącymi znęcania się nad zwierzętami i innymi aspektami, dotyczącymi właśnie krzywdy, bólu, cierpienia naszych braci.
    Cieszę się, że poruszasz takie tematy. Myślę, że ma to sens.

    Ja niejednokrotnie podejmowałem próby przemawiania innym do rozsądku, miewałem momenty zwątpienia, totalne kryzysy.
    Jeżeli będę miał możliwość pracy w zawodzie, który teraz studiuję z pewnością będę dążył do zmian światopoglądowych ludzi, choć to trudne. Moim zdaniem warto zacząć własnie od psychoedukacji ludzi młodych.
    Wiem, że to wszystko to "kropla w morzu", ale nie tracę nadziei....... że coś się zmieni, polepszy......

    Pozdrawiam serdecznie,
    Grzegorz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie tracę i bardzo się cieszę, że spotykam na swojej drodze coraz więcej ludzi, dla których te kwestie nie są obojętne, którym chce się działać i choćby właśnie prowadzić edukację w blogosferze - ogromne dzięki za puszczenie posta dalej ;)
      pozdrowienia!

      Usuń
  5. Napisałem na swoim blogu o Twoim wpisie.

    http://wszystkoopielegnacji.blogspot.com/2012/11/kochani-znalazem-bardzo-ciekawy-blog.html

    OdpowiedzUsuń
  6. co do cytatu z Hartmana to nie rozumiem z jakiej paki koleś się nazywa bioetykiem :P nie wiem co jego "przemyślenia" mają wspólnego z etyką, najwyżej z osiąganiem szczytów absurdu. jem krowę bo jest większa więc jedna śmierć wykarmi więcej ludzi. i potem inni zarażają się takim myśleniem uznając je za słuszne bo to przecież autorytet, uczona osoba.

    a co do hipokrytów w kwestiach zwierzęcych różnej maści to może warto trochę odpuścić (powiedziała wegetarianka z załozenia hipokrytka ;) ) bo gdyby nie było tych wszystkich hipokrytów, co to jedzą kurczaki a rozczulają się nad kotkami, albo praktykujących bezmięsne poniedziałki, czy kupujących jajka od szczęśliwych kur, wegetarian, jednym słowem robiących cokolwiek, mających chociaż najmniejsze przebłyski świadomosci względem losu zwierząt, to nie wiem jakby ten świat wyglądał. z resztą takie osoby mają największe szanse na pójście o kolejny krok naprzód.

    jeśli chodzi o kota to faktycznie głupio, ale może ta fundacja ma warunki żeby przetrzymywac kota nie wiadomo ile do czasu znalezienia mu najlepszego domu :P nigdy tego nie rozumiałam bo zwierzak oddany dodobrego domu= miejsce dla nastepnego.
    chociaż mam na facebooku w ulubionych różne fundacje itp i często czytam "kot wrocił z adopcji" wieć widocznie nie zawsze im się udaje znaleźć dobre domy bo co z tego że ktos napisze ze bedzie karmił kota barfem i wsypywał pozłacany żwirek do kuwety skoro wystarczy ze mu nasra na łożko i juz wraca z powrotem bo "nie dogadali sie i kot na pewno bedzie nieszczesliwy"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie również te rzekomo naukowe argumenty są po prostu śmieszne i aż nie mogę uwierzyć, że Hartman naprawdę wierzy w ich logikę i wygłasza jako poważne stwierdzenia.

      Z odpuszczaniem masz rację, ja nie uważam każdego kto żyje inaczej niż ja za hipokrytę, sama mogę sobie wiele zarzucić i jak wiedzą wszyscy poszukujący swej bezmięsnej drogi, trudno o 100% weganizm kiedy składy produktów są pełne niedopowiedzeń, przemysł spożywczy czy kosmetyczny jest niemal w całości w rękach kilkunastu gigantów i najlepiej by było robić wszystko samemu. Tylko, że nie ma się na to czasu i np. sama często zamiast wsiąść na rower czy lecieć do tramwaju ruszam w kierunku swojego samochodu.
      Poza tym jest mnóstwo ludzi - jak choćby moja siostra (wegetarianka), czy rodzice (żrący wszystko), którzy bardzo pomagają zwierzakom (odkąd pamiętam moi rodzice przygarniali bezdomne psy, zgarnęli kilka porzuconych przy drogach czy potrąconych, baby sis jest domem tymczasowym i sama ma pięć futer w chacie) i uważam, że są w tym wspaniali, choć pewnie, że wolałabym ich widzieć na diecie całkowicie roślinnej. Ale z drugiej strony wymaganie od 60-letnich ludzi całkowitej rewolucji w ich życiu to moim zdaniem bardzo dużo. Zupełnie inaczej jest z dzieciakami czy młodszym pokoleniem, dlatego tak ważna jest dla mnie edukacja.

      Usuń
  7. A ja powiem, że każda forma interesowania się jakąkolwiek formą diety bezmięsnej jest ważna, np ten bezmięsny poniedziałek. Przejście na wegeterianizm to decyzja, która powinna zapaść w głowie dlatego, że widzi się w tym sesns, a nie dlatego, żeby mieć szczupłe uda. Od czegoś trzeba zacząć. Ja powoli rezygnowałam z mięsa. Teraz powoli brnę dalej, w weganizm. Liczę, że wiele osób przeczyta Twój post i komentarze pod. I przynajmniej pomyśli od czego by zacząć od zmiany świata na lepsze. Ja nie kupię błyszczyka testującego koncernu, ale nie jestem stałym bywalcem schronisk. Myślę, że mięsożerca, który jest wolontariuszem w takim miejscu robi o niebo więcej niż ja. Pozdrawiam autorkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za ten wpis, taktyka małych kroków - jestem jak najbardziej za! Mam nadzieję, że coraz więcej osób będzie się decydowało na wprowadzanie do swojego życia małych nawet zmian :)
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
  8. Może to już stary dość wpis i nikt tego nie przeczyta, ale... Nie wiem jak można nawet porównywać ''zabicie'' organizmu bez ukształtowanego układu nerwowego i mózgu do _torturowania_ w pełni rozwiniętego, samodzielnie żyjącego zwierzęcia! Dlatego sorry, ale nie mam żadnego szacunku dla tych wszystkich wrażliwych, jaśnie szlachetnych prolajfów. To jakby mordercy, który nie widzą nic złego w mordowaniu ludzi i np. psów walczyli o kary śmierci dla tych, którzy zabiją pająka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczyta, przeczyta ;)
      Kwestia jest złożona, trudno mówić o tym w kategoriach: czarne/białe. Dla mnie smutne jest przede wszystkim to, że ci, którzy tak zaciekle walczą w szeregach prolife najczęściej w ogóle nie widzą związku między wyznawaną przez nich "miłością życia w każdej postaci", a problemem katowania zwierząt :( Bardzo chętnie będą krzyczeć w imię wyznawanych poglądów, że tylko bóg może odebrać życie, a potem z poczuciem wykonania misji i samozadowoleniem zeżrą kotlet, zostawią psa na 15 lat na łańcuchu i z przyjemnością nawymyślają tym, którzy mają inne poglądy.
      Schizofrenia moralna :(

      Usuń
    2. Witaj, trafiłam tu dziś do Ciebie, przemierzając bezdroża i dróżki internetu:-)))
      Jestem pewna, że ci wojujący o prawo do życia wszystkich, w tym nienarodzonych dzieci, w ogóle nie biorą pod uwagę możliwości walki o dobro zwierząt. I zjedzą z apetytem kotlet, bo zwierzęta przecież nie mają duszy (?!!!!!). A jak COŚ nie ma duszy, to nie ma też uczuć, pragnień, prawa do życia. To przedmiot, albo prawie przedmiot, z którym można zrobić wszystko. Tak zostaliśmy ukształtowani przez światopogląd chrześcijański i teraz bardzo trudno zmienić ten tok myślenia. Ale trzeba próbować, aby ludzie przestali traktować zwierzęta i całą ziemię jako "sobie poddanych"...
      Oczywiście i wśród chrześcijan zdarzają się ludzie o otwartych sercach, umysłach i oczach. Stwarzają odłamy religijne (Adwentyści Dnia Siódmego, innych niestety nie znam) albo po prostu zostają wegetarianami, weganami, osobami, które nie chcą krzywdzić innych istot. I nawet najmniejszy krok w dobrą stronę jest sukcesem całego świata!

      Usuń
    3. Miło mi Cię poznać :)
      Ja też uważam, że niestety chrześcijaństwo bardzo przyłożyło się do złego traktowania zwierząt poprzez głoszenie hierarchii wśród tworów boskich, która to jest w kościele interpretowana jako przyzwolenie na sprawowanie władzy przez człowieka nad innymi stworzeniami. Zamiast propagować coś, co jest bardziej zgodne z ideą miłości bliźniego, czyli postulat opiekowania się i odpowiedzialności za dobrostan zwierząt, królują bezsensowne dywagacje kto ma, a kto nie ma duszy. Tak, jakby to miało cokolwiek wspólnego ze zdolnością do odczuwania... Człowiek z tą swoją duszą jakoś nie wydaje mi się lepszy od zwierząt.

      Usuń