No to nasz coroczny wypad w góry za nami. Uwielbiam te puste przestrzenie, minimalną ilość ludzi, prawdziwą ciszę i dwanaście godzin wędrówki w nogach :) Nawet wstawanie o piątej rano może być przyjemne, kiedy w perspektywie ma się zobaczenie czegoś tak pięknego... Przy okazji miałam lekką odstawkę netu, teraz pilnie nadrabiam i buszuję na znajomych blogach, sama również mam cały katalog zdjęć z różnymi kombinacjami kulinarnymi :)
Bardzo nie lubię wyrzucania jedzenia, jak czasem zajrzę do statystyk, które pokazują, ile żarcia się marnuje nawet w Polsce to złość mnie zżera. Te wszystkie akcje typu podziel się posiłkiem, banki żywności, pajacyk itp. pokazują jak wiele osób nie stać nawet na jeden "porządny" posiłek raz dziennie (nie mówiąc już o tym, co się dzieje np. w krajach trzeciego świata) a w tej samej chwili tony jedzenia lądują w śmietnikach.
Denerwuje mnie polityka marketów, gdzie wyrzuca się niesamowite wprost ilości produktów (tak, zdarza mi się grzebać w śmietnikach, tak, zabieram z nich różne rzeczy, używam ich i zjadam je jak tylko trafię na coś fajnego), a do tego strategia działania państwa jest taka, że z ekonomicznego punktu widzenia sklepom bardziej opłaca się wyrzucić niż oddać za darmo (kto przypomina sobie pamiętną historię piekarza, którego wykończył urząd skarbowy za to, że oddawał za darmo czerstwy chleb...). Paranoja.
Dlatego kiedy widzę, że jakieś warzywa w lodówce zaczynają żyć swoim życiem, albo mija data ważności puszki w szafce, jak najszybciej kombinuję, co z nimi zrobić, żeby nic nie zmarnować. Moją najczęstszą praktyką, jeśli nie jesteśmy w stanie od razu zjeść takiej rzeczy, jest robienie przetworów na szybko - czyli z małej ilości składników, bez konieczności spędzania godzin w kuchni i robienia specjalnych zakupów. Łapię co jest i mam przy okazji frajdę z wymyślania nowych smaków.
W taki sposób powstał słoik konfitury z garści bardzo brzydkich wiśni, które nie nadawały się do zjedzenia na surowo. Nie znoszę drylować i nie mam narzędzi więc zrobiłam tak: Do garnka wsypałam pół szklanki cukru trzcinowego, w którym trzymam laskę wanilii (piękny zapach!) kiedy zaczął się karmelizować dorzuciłam wiśnie i mieszając doprowadziłam do wrzenia. Żeby pozbyć się pestek przetarłam miksturę przez durszlak, wybrałam pestki, dodałam z powrotem miąższ, który zaplątał się w sitko, szybka decyzja czym by tu zagęścić dość rzadki dżem i w garnku wylądował banan, po kilkunastu minutach gotowa konfitura została przelana do wyparzonego słoika. Wyszła przepyszna i niebanalna :)
Dwa inne słoiki zostały wypełnione sosem pomidorowym - dostałam sporo pomidorów, z których część była już miękka i koniecznie trzeba się było nimi zająć. Na oliwie z ziołami podsmażyłam dwa ząbki czosnku, dodałam sparzone i pozbawione skórki pomidory, po chwili na patelnię trafił świeżo zmielony zielony pieprz i przeróżne zioła. Do jednego dodałam chilli, do drugiego resztkę pasty z bakłażana. I tyle! Cudownie będzie w zimie wyciągać słoiki - niespodzianki. No i sumienie czyste, że nic się nie zmarnowało ;)
A na koniec nasz dzisiejszy obiad, "resztkowe" danie z fasolki szparagowej, sojowej parówki, odrobiny kiełków, pestek słonecznika, łyżki mielonych orzechów włoskich i przeróżnych przypraw. Na rozgrzaną patelnię wrzuciłam najpierw słonecznik i przyprawy, kiedy pestki się uprażyły, dolałam odrobinę oleju i wrzuciłam to, co zalegało w lodówce i na mojej półce z dodatkami do ciast, przyprawami itp. Wyszło z tego bardzo smaczne danie, do którego zrobiłam sałatę z rukoli, oliwek, pomidorków cherry i pestek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz