czwartek, 10 listopada 2011

Trzy razy "R"...

... czyli:
Reduce (get rid of some of your stuff)
Refuse (to get more new stuff)
Rejigger (your priorities)

"100 thing challenge" to zapoczątkowany przez Dave'a Bruna ruch stanowiący protest wobec konsumpcjonizmu w jego najbardziej wybujałym - amerykańskim (czy też szerzej: zachodnim) wydaniu. Zasada jest prosta - redukujesz swój stan posiadania do stu przedmiotów, których najbardziej potrzebujesz. Oczywiście mało kto jest w stanie od razu dojść do setki, sporo ludzi, którzy zdecydowali się na system "trzy R" stopniowo pozbywa się gratów. Ze spuszczoną głową dodam, że nie jestem gotowa na takie postanowienie, a przynajmniej na tak radykalne pozbycie się swoich rzeczy. Ale zrobiłam pierwszy krok - listę, na której znajdują się najbardziej niezbędne w moim mniemaniu przedmioty, rozejrzałam się po swoim mieszkaniu i stwierdziłam, że wprowadzam na początek zasadę: 
Jedną rzecz kupuję - jedną rzecz oddaję
Jeśli sprawiam sobie nową bluzkę (co dla mnie oznacza  zwykle - z lumpeksu, ale jakby nie było stan posiadania się powiększa), oddaję jedną z szafy. Jeśli kupuję płytę, daję komuś znajomemu taką, której raczej nie będę słuchać (zawsze mogę po prostu pożyczyć, albo od biedy posłuchać na Youtube). Czuję, że naprawdę nie potrzebuję więcej, niż mam, a mnóstwo rzeczy można przerabiać, wykorzystywać w inny sposób, dać zapomnianym gratom nowe życie. Oczywiście, lubię gadżety - a dokładnie przybory kuchenne we wszelkich odmianach, ale przecież nie muszę mieć ich tonę. Mam zajoba na punkcie foremek do wykrawania ciastek i mogłabym mieć ich tysiące, ale ostatnio zamiast kupować coś, co mi się podobało, po prostu pożyczyłam fajne muminki od przyjacióły i tyle. Przy okazji miałyśmy niezły fun przy ich wspólnym wykorzystywaniu więc korzyści podwójne :)
Zbliża się oczywiście faza szczytowa kupowania bez ograniczeń, tzn. wszystko dookoła krzyczy: "idą święta, KUP!" (swoją drogą to było dość kuriozalne, gdy jeszcze kilka dni temu ozdoby bożonarodzeniowe przeplatały się z dyniowymi potworami na wystawach i zniczami w ofertach sklepów), ale zamierzam w ramach swojego postanowienia powiedzieć wszystkim, że jeśli chcą mnie obdarować, to proszę bardzo, ale czymś do jedzenia, a i sama spróbuję jak najwięcej prezentów uzyskać w opcji D.I.Y. O!
 

1 komentarz:

  1. Pomysł super, ale nie umiałabym sie ograniczyć do kilku książek w domu... To by był największy ból

    OdpowiedzUsuń