Przedwczoraj informowałam o małym tour de Pologne prezesa polskiego oddziału Greenpeace, które wciąż jeszcze trwa, zaś we wtorek odbyło się warszawskie spotkanie z Maćkiem Muskatem. Jak było? Relacja poniżej.
Jak tylko mam czas, chodzę na różnego rodzaju spotkania, konferencje z zakresu interesujących mnie dziedzin (niekoniecznie dotyczących weganizmu czy o tematyce eko), odkąd pamiętam jest we mnie olbrzymi pęd do wiedzy. I nie chodzi tu o utwierdzanie się we własnych przekonaniach, wzajemne przyklaskiwanie towarzystwa, które łączą te same poglądy. Interesuje mnie przede wszystkim wymiana zdań, ciągłe konstytuowanie się sensów podczas dyskusji i dialogu, otwieranie się nowych perspektyw, które pozostawiają mnie z mnóstwem spraw do przemyślenia.
Dialogu - właśnie tego słowa użył na początku swojego wystąpienia Maciek Muskat, kiedy zgromadzone towarzystwo (dość nieliczne jak na dwumilionowe miasto), zasiadło wokół ekranu w oczekiwaniu na prezentację prezesa Gp.
Zanim napiszę cokolwiek więcej, chciałabym zaznaczyć, że zgadzam się z ideowym zapleczem Greenpeace, problem ginięcia gatunków, zanieczyszczenia Ziemi, ekspansywnego i agresywnego przemysłu są mi bardzo bliskie. Tym bardziej liczyłam, że podczas wtorkowego spotkania dowiem się mnóstwa nowych rzeczy, poznam proponowane przez GP możliwości zmian, pozyskam kolejne argumenty do rozmów z tymi, dla których problemy środowiska są bez znaczenia, wydają się obce i nieistotne w obliczu lokalnych informacji okołopolitycznych czy gospodarczych.
Jak nietrudno się domyślić, na tego typu spotkania w środku tygodnia, do małej knajpki na Powiślu przychodzą niemal sami entuzjaści popierający daną ideę, a nie przypadkowy przechodzień, nowy narybek, który nie ma pojęcia, czym jest taka organizacja i najpierw trzeba w ogóle zwrócić uwagę, że problem zanieczyszczenia środowiska istnieje. Prezentacja natomiast zaczęła się od zdjęcia z jakiegoś filmu science fiction, gdzie kosmici najechali Ziemię i dyskursu typu: "co byście zrobili, gdybyście widzieli, że na naszej planecie wylądowali źli obcy i ją niszczą?" i pytania: "czy kochasz swoją planetę?". Potem na slajdach pojawiło się jeszcze trochę danych statystycznych (o ginięciu gatunków, zanieczyszczeniu, połowach ryb) i... właściwie to tyle. Nie padło ani jedno słowo o możliwych posunięciach, propozycjach działań, środkach zaradczych, a dyskusja, która nastąpiła po pokazie była w zasadzie pro forma (bo czy można nazwać dyskusją rozmowę, w której ktoś wciąż mówi swoje, do zadawanych pytań wydaje się mieć lekceważący stosunek i nie odpowiada w sposób konkretny czy merytoryczny?).
Kogo i co chciałabym zamiast tego zobaczyć? Człowieka, od którego czuć dobrą energię - pozytywne nastawienie do rozmówców, chęć nawiązywania DIALOGU właśnie, żądnego wymiany zdań i wreszcie przedstawiającego propozycje możliwych rozwiązań obecnej sytuacji. No i kogoś, kto dobrze mówi po polsku, sorry za ten wtręt, ale jeśli jakaś osoba jest odpowiedzialna za wizerunek całej organizacji, to sposób w jaki wypowiada swoje myśli przez prawie godzinę (i do tego chce przekonać odbiorcę do swoich racji) ma olbrzymie znaczenie.
Tego wszystkiego drastycznie zabrakło, zamiast tego widziałam chwilami aż nieprzyjemnie pewnego siebie człowieka, który nie odpowiadał w sposób merytoryczny na zadane mu pytania (np. na głos z sami: "A czy pewnym rozwiązaniem sytuacji nie jest edukacja, szerzenie idei weganizmu i czy nie warto żeby GP o tym mówił?" odpowiedź brzmiała "to za mało" po czym nastąpiła kompletna zlewka tematu), przerywał innym, był mega niechętny wszelkiej krytyce, choć ta była niezwykle konstruktywna, ludzie zastanawiali się, jak poprawić medialny wizerunek GP, zwracali uwagę na słabsze punkty by móc zdziałać więcej. Dla prowadzącego problem zdawał się nie istnieć i cały czas podkreślał, że to on ma rację i inaczej się nie da.
Niedawno w necie ktoś wskazywał na blogi, które go zachęcały do przejścia na weganizm lub też zniechęcały. Po jednej ze stron znajdowały się te, gdzie czuć radość ze świadomości jak można żyć cruelty free, jak super jest wege żarcie, ile pozytywów wydarzyło się w życiu od czasu "bycia wege" mimo goryczy jaką jest nieustanna świadomość ogromu cierpienia zwierząt, gdzie czuć, że ktoś wciąż poszukuje i sprawdza (także siebie), zachęca do podejmowania działań, po drugiej zaś blogi wyróżniające się mentorską postawą piszącego, wywyższającym tonem i podejściem "ja ci pokażę, jak żyć".
Nietrudno się domyślić, jaki dyskurs został narzucony we wtorek. Jest to dla mnie przede wszystkim mega przykre, bo choć zgadzam się z poglądami GP to gdybym była "po ciemnej stronie mocy" ;) i pierwszy raz miała styczność z takimi problemami, nie wyszłabym z tego spotkania przekonana - zarażona entuzjazmem, pełna chęci by zmieniać świat i to niestety głownie z powodu lidera :(
Po kilkunastu latach angażowania się w przeróżne akcje, widząc także od środka jak funkcjonują niektóre stowarzyszenia, organizacje itp. moja konstatacja jest taka, że często czegoś brakuje, nie ma tego przysłowiowego zapięcia na ostatni guzik i dotyczy to różnych spraw: od np. braku jakiegokolwiek odzewu na telefoniczne zgłoszenia, że zwierzętom dzieje się krzywda, przez średniego lidera, kiepską reklamę danego wydarzenia, po brak relacji z przeprowadzonej akcji, co umożliwiłoby zobaczenie, że coś się dzieje, że przyszli ludzie, i że ci co nie byli, mają czego żałować.
Doskonale wiem, że ci wszyscy ludzie chcą dobrze, angażują często swój wolny czas w pomoc innym i to jest fantastyczne, jednak przydałby się i ten guzik, by osiągać możliwie najlepsze efekty (a że się da pokazuje choćby przykład WOŚP, która chyba jak żadna inna fundacja jest w stanie poderwać ludzi do regularnego działania).
Susan Sontag powiedziała kiedyś: Współczucie to nietrwała emocja, trzeba ją przekuć w działanie inaczej obumiera" - z mojego osobistego doświadczenia wynika, że w dłuższej perspektywie więcej znajomych zachęciłam do spróbowania wegańskiej diety filmem "Making the connection" niż, robiącym na nich dużo większe wrażenie (a moim zdaniem równie potrzebnym co "MtC"), "The Earthlings", co może nie najlepiej świadczy o ludzkiej rasie, ale to już zupełnie inna historia... ;)
Ciekawa jestem, jakie są Wasze doświadczenia z różnego typu organizacjami, czy emanują entuzjazmem swoich członków i mimo ciężaru problemów, jakimi się zajmują potrafią w skuteczny i energetyczny sposób wskazywać problem, zachęcać do działania, edukować i przekonywać do swoich racji?
-----------------------------
BTW: z niecierpliwością czekam na przepisy z tegorocznego Ciasta w miasto, było bardzo fajnie, super ciacha, ale relacji lub info jak udała się zbiórka brak, a szkoda, bo idea jest mega! :)
A gdzie można przeczytać o tych blogach, które zachęcają i zniechęcają? Nie mogę tego znaleźć.
OdpowiedzUsuńCo do Greenpeace, mam stałe zlecenie bankowe dla nich i od lat bulę im co miesiąc małą sumę, bo tak postanowiłam, ale nie ze wszystkimi posunięciami się zgadzam. Może nie tyle posunięciami, co priorytetami - rozmawiałam z kilkoma osobami reprezentującymi Greenpeace i przyznawały, że jedzą mięso ( czasami, ale jednak), co z ekologicznym stylem życia ma niewiele wspólnego...Trochę mnie denerwuje rozłożenie akcentów tak, że ratujmy biedne wieloryby gdzieś tam daleko, a krowy i świnie...to tylko krowy i świnie. Nie neguję zaangażowania tych osób, bo jest ogromne, ale to trochę jak z paniami ratującymi koty i psy - jasne, super, że to robią, ale jednocześnie nie zauważają dramatu innych, mniej pięknych i medialnych zwierząt tu obok. Z pewnością wiele osob w GP to wegetarianie, ale nie wydaje mi się, żeby weganizm był tam powszechny, a to przecież pierwszy krok do pomocy ziemi i zwierzętom...
O tych blogach to nie u mnie było, jak sobie przypomnę, gdzie to czytałam dam znać.
UsuńDokładnie to, o czym napisałaś mnie wkurzyło najbardziej - facet zasadniczo przekazywał pogląd, że praca pojedynczych osób i zmiana "oddolna" nic nie da, np. podawał dane statystyczne, że jak przeciętny Amerykanin będzie eko to i tak zmniejszy emisję CO2 o nieznaczny procent, ale jak padła z sali sugestia, że może w takim razie mówić głośno zwłaszcza o wpływie przemysłowej hodowli zwierząt na emisję CO2 (która jest przecież olbrzymia) i o konieczności zmniejszenia popytu na mięso, to zmienił temat tak, jakby nic o tym nie wiedział, albo go to nie interesowało...
Taka postawa mnie nie dziwi. Wiele razy w różnych organizacjach się z nimi spotkałam i to nie tylko u szefostwa ale i u "oddolnych". Oczywiście nie u wszystkich ale u większości. Strasznie mnie to denerwuje, zniechęca - mam wrażenie jakbym miała do czynienia z sektą, a przynajmniej z porządnie wypranym mózgiem. Raz przyszła do nas dziewczyna chyba z GP w sprawie Rysi w Polsce. Że jest źle i trzeba dać kasę. Jaka jest ich sytuacja wiem bo mój tata kiedyś był leśnikiem, a sprawy lasu dalej są mu bliskie i wiele o nich słyszałam. U nas z kasą cienko (dla przykładu teraz w portfelu mamy 50zł i za to mamy do 7 wyżyć) ale wtedy mieliśmy jakiś grosz i zadeklarowaliśmy się że możemy pewną sumkę (nie dużą ale wydaje mi się że każdy grosz się liczy) dać na ten cel, ale jednorazowo bo normalnie sami jesteśmy na wyginięciu. Usłyszałam w pełnym oburzenia głosie że jeśli zdaje sobie sprawę z sytuacji to ona nie rozumie czemu nie chce dać stałego przelewu (W tym kwitki do podpisania opiewały na kwotę 50-100-200 zł bez możliwości własnej kwoty do wyboru), że jestem emocjonalnie nieczuła, że dla mnie ważniejsze są moje własne zachcianki niż przyroda i to przez takich jak ja ta planeta ginie. Bardzo mi miło. Zwłaszcza że moja rodzina uprawiała freeganizm zanim to się stało cool, kiedy mieszkałam w lesie zimą opiekowaliśmy się sarnami kiedy ona jeszcze wpierniczała schabowego przed telewizorem. Dlatego podpisuję petycję jak jakaś jest ale niewiele więcej chce mieć z nimi wspólnego.
OdpowiedzUsuńJa rozumiem, że takim organizacjom jest potrzebna pewna ciągłość finansowa i stąd starają się zdobyć deklaracje o comiesięcznych wpłatach, ale kompletnie nie rozumiem, jak można cisnąć kogoś, kto chce wpłacić kasę i jeszcze opieprzać go, że nie chce dać więcej :/ Sama też wpłacam na różne psie fundacje (i to dość spore /jak na moje warunki/ w perspektywie roku kwoty), ale podobnie jak Ty, z względu na wolny zawód i własną niepewność finansową nigdy nie zdecydowałam się na "abonamenty", bo z finansami na koncie bywa baardzo różnie.
UsuńPs. Szczerze mówiąc też miałam wrażenie lekkiego sekciarstwa, że pan przedstawia sprawę na zasadzie: albo jesteś ze mną i przyznajesz mi 100% racji, albo nie gadam z tobą...
mnie się greenpeace właśnie zle kojarzy przez te sępy krażace np. po rynku i zaczepiające 5 razy dziennie. oczywiście nie mam nic do tych ludzi bo taką mają pracę, chyba jeszcze bardziej podłą niż telemarketerzy, ale nie łykam jak o ideach mówi mi osoba ktora dostaje za to pieniądze i nie ma tak naprawdę z tymi ideami nic wspólnego i wie tylko tyle ile nauczy się na szkoleniu. a że praca okropna to wiem bo koleżanka parę dni miała wątpliwą przyjemność bycia "panią z greenpeace".
UsuńNo to masz najlepszy wgląd od kuchni, jak wygląda praca tych, co nad dole. Smutne jest to, że szef całego przybytku również robi nieciekawe wrażenie a jego postawa kompletnie nie zachęca do współpracy...
UsuńNiestety, jeśli człowiek jest zarozumiałym gburem to, jakich idei by nie głosił, zostanie potraktowany jak wróg. Smutne to o czym piszesz, a Panu z GP przydałby się porządny PR.
OdpowiedzUsuńPR - bardzo! Ale niestety jak pewna pani z sali, przedstawiająca się jako spec od marketingu i reklamy, powiedziała o tym parę słów, to odbiór był taki, jakbyś rzucała grochem o ścianę. 100% betonu :(
Usuń